[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maggie się bała. Widziała przed chwilą karabin i była
pewna, że mężczyzni nie zawahają się użyć go przeciwko niej.
Nie miała jednak wyjścia. Nogą wyczuła jakiś twardy
przedmiot pod siedzeniem. Po chwili miała w ręku kawałek
metalowej rurki. Romanow akurat nie patrzył w jej stronę.
Spojrzał dopiero wtedy, kiedy Maggie wstała.
- Co pani... - zaczął, ale Maggie rąbnęła go rurką prosto w
skroń.
Z jękiem osunął się na siedzenie. Twarzą do niej.
- O mój Boże! - jęknęła i wypuściła rurkę.
Przez chwilę się wahała, ale zdecydowała się zabrać
walizkę. Niech myślą, że jest ważna. Najwyżej zostawi ją
gdzieś w lesie.
Otworzyła drzwi i wyskoczyła z wozu. Tennyson i
Martinez wciąż przeganiali bydło. Nie dostrzegli jej.
Wiedziała, że musi się jak najprędzej znalezć w lesie. Przed
nią, na pastwisku, majaczyła kępa drzew. Byle tam dotrzeć!
Potem będzie miała już jakąś osłonę.
- Stać! - usłyszała za sobą wrzask Tennysona. - Stój,
mówię!
Jednocześnie usłyszała odgłos wystrzału. Nie zatrzymała
się. Teraz jej jedyną szansą był las. Wiedziała, że jest w dobrej
formie i biega szybciej niż obaj mężczyzni, ale też zdawała
sobie sprawę z tego, że Tennyson i Martinez będą ją tropić.
Znowu strzał. I jeszcze. I jeszcze. W tym momencie
znalazła się pod osłoną pojedynczych drzew, ale mężczyzni
biegli w jej kierunku. Dlatego bez namysłu puściła się pędem
w stronę lasu. Dwa razy się potknęła i niemal upadła, ale w
końcu dotarta do upragnionego celu. Jej prześladowcy musieli
być jeszcze dosyć daleko. Strzelali, ale na oślep. Była cała
mokra, lecz deszcz był teraz jej sprzymierzeńcem. Metalowa
walizka ciążyła niemiłosiernie.
Wiedziała, że Tennyson potrafi szybko biegać. Nie na
darmo chwalił się swoim wyszkoleniem. Natomiast Martinez
był sprawny jak dziki kot. Musiała pozbyć się walizki, jeśli
chciała przed nimi uciec.
Nagle w strugach deszczu zamajaczył przed nią jakiś
jaśniejszy punkt. Polana? Przesieka? Pobiegła w tym kierunku
i po chwili stanęła nad brzegiem rzeki.
Patrzyła na błotniste brzegi i nagle w jej głowie zrodził się
plan działania. Rzuciła walizkę w sitowie, a czarne błoto
natychmiast oblepiło srebrzysty kształt. Nie wiedziała, jak
głęboko zanurzyła się walizka, ale nie miało to najmniejszego
znaczenia. Teraz uciekać. Szybko. Za sobą usłyszała głosy
Tennysona i Martineza. Nie strzelali, ponieważ nie mogli jej
dojrzeć w strugach deszczu. Maggie przebiegła kilkanaście
metrów wzdłuż rzeki i znowu skręciła między drzewa.
Teren stał się nieco bardziej pofałdowany. Tu i ówdzie
pojawiły się skałki. Przyszło jej do głowy, że mogłaby się tu
schować, chociaż obawiała się, że doświadczony terrorysta, a
takim na pewno był Martinez, bez trudu mógłby ją odnalezć.
Pomyślała o Shepie. Co on zrobiłby w jej sytuacji?
Uświadomiła sobie, że może już nigdy nie mieć okazji, żeby
powiedzieć mu, jak bardzo go kocha.
Aleks Romanow jęknął i dotknął ręką obolałej głowy. Co
się stało? Czyżby się uderzył? Poczuł na dłoni coś ciepłego i
przesunął ją przed oczy, żeby sprawdzić, co to. Krew? Czyżby
ktoś do niego strzelał? Nie, niemożliwe.
Powoli wracała mu świadomość. Przypomniał sobie swoje
zdziwienie na widok tej Amerykanki z rurą w ręku. Tak, to
ona musiała go tak załatwić. Ale gdzie teraz jest ta cholerna
baba? Gdzie są Tennyson i Martinez?
Bydło w dalszym ciągu pałętało się po drodze. Z tego
wynikało, że obaj koledzy puścili się w pogoń za doktor
Harper. Romanow sięgnął po swój pistolet. Kiedy już miał go
w dłoni, spróbował wstać. Poczuł gwałtowny ból w głowie i
opadł na fotel.
- Powoli - powiedział do siebie po rosyjsku. - Tylko
powoli.
Zaczął powoli wstawać, wciąż trzymając pistolet w dłoni.
Jednak po chwili znowu osunął się na siedzenie. Co to?
Czyżby miał omamy wzrokowe? Ze zdziwieniem patrzył na
mały samolot, który podchodził do lądowania na drodze.
- Niemożliwe - jęknął i przetarł oczy.
Samolot nie zniknął. Był coraz bliżej. Ciekawe, kto to
jest? Czyżby FBI? Dlaczego nie dostali wiadomości o tym
samolocie? Romanow uśmiechnął się do siebie i odbezpieczył
pistolet.
Niezależnie od tego, kto znajdował się w tym samolociku,
i tak miał niewielkie szanse na przeżycie. Romanow znał się
na rzeczy. Niejednokrotnie widywał katastrofy lotnicze.
Chętnie obejrzy jeszcze jedną.
Shep usiłował utrzymać cessnę w locie poziomym. Nie
było to jednak łatwe, ponieważ, mimo że deszcz trochę zelżał,
pojawił się silny wiatr. Ani na chwilę nie spuszczał oka z
wysokościomierza, który w tej chwili wskazywał sześćdziesiąt
metrów. Przed chwilą zgubił furgonetkę i musiał zawrócić,
żeby ją odnalezć. Coś mu mówiło, że nie jest to przypadkowy
postój i coś się musiało stać.
W końcu zauważył biały samochód. Czyżby się zepsuł?
Nie miał pojęcia, ale zdecydował się lądować. Wyrównał lot,
kierując się wprost na drogę.
Warunki były fatalne. Nawet duży samolot miałby teraz
problemy z lądowaniem, a co dopiero jednosilnikowy. Shep
musiał uważać, żeby wiatr nie cisnął cessną o asfalt jak
dziecięcą zabawką. Furgonetka znajdowała się w tej chwili
jakieś półtora kilometra przed nim. Jeśli terroryści go
zauważą, będzie musiał się przygotować do odparcia ich
ataku.
Shep znajdował się tuż nad asfaltem. Teraz albo nigdy,
pomyślał i posadził samolot. Wypuszczone podwozie
zachrobotało o nawierzchnię drogi.
- Cholera!
Nagły podmuch wiatru poderwał samolot do góry.
Delikatna maszyna omal nie straciła ogona. Jeszcze jedna
próba i po chwili... Uff, podwozie dotknęło mokrego asfaltu,
dziób powędrował w dół i samolot zaczął wytracać szybkość.
Shep odciął dopływ paliwa i sięgnął po pistolet. Nagły
podmuch wiatru zaczął spychać maszynę na lewo, wiec Shep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates