[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i nie pragnę się z nikim wiązać. Małżeństwo mnie nie intere-
suje. Zapomnij o tym.
Odwrócił się od Charlie. W oczywisty sposób uważał
sprawę za zakończoną.
Uniosła ręce w geście rozpaczy. Co jest z tym facetem?
Myślała, że wszystko mu wyjaśniła. A oto ten idiota najwy-
razniej uważa, że ona mu się oświadcza. No cóż, nie ma wąt-
pliwości, że dostała kosza.
Jej oczy zalśniły.
- Szanowny panie, nie obchodzi mnie, co pan sądzi o
małżeństwie. To nie były oświadczyny. Ja tylko...
Denver spojrzał na nią przeciągle. Kogo ona chce nabrać?
Głośno zaś powiedział:
- Przecież właśnie mi się oświadczyłaś.
- Ja... - Charlie była bliska wybuchu, lecz równocześnie
trochę zażenowana. - Gdybym chciała naprawdę wyjść za
mąż, na pewno nie byłby to nikt podobny do ciebie. Uwierz
mi.
- Czyżby? - Jego spojrzenie znów dziwnie podziałało na
S
R
Charlie. - Czyżby? - Mówiąc to podniósł się z kanapy i zaczął
nerwowo krążyć po pokoju. Zatrzymał się przed Charlie i wbił
w nią wzrok. Odsunęła się, czując się coraz bardziej zakłopo-
tana.
- Tak - odpowiedziała, ale jej głos był dużo cichszy, niż
tego chciała, a serce biło tak głośno, że Denver na pewno to
usłyszał.
Nagle pogładził ją po policzku. Ich oczy nabrały tajemne-
go blasku, a on patrzył na jej usta.
- Może zmienisz zdanie, jeśli cię pocałuję? - wyszeptał.
- Chyba nie - odpowiedziała, choć przyszło jej to z tru-
dem.
Nie stawiała oporu, gdy Denver wziął ją w ramiona i przy-
ciągnął do siebie.
Nie rozumiała swoich reakcji. Od lat żyła sama, choć
wielu mężczyzn próbowało to zmienić. Zazwyczaj broniła się
przed nimi kąśliwym słowem, bardziej natarczywych przy-
woływała do porządku ostrym gestem. Jej twardy upór spra-
wił, że od ponad pięciu lat żaden mężczyzna nie dotknął jej
ust. A teraz nie potrafiła oprzeć się Denverowi. Dlaczego?
Czas płynął w zwolnionym tempie i było to wspaniałe
uczucie. Nie potrafiła logicznie myśleć. Nie mogła wydusić
ani słowa. Próbowała się poruszyć, ale ciało nie było jej
posłuszne. Czuła się taka... bezsilna, jakby odurzona narkoty-
kami.
Denver pachniał alkoholem i mydłem, i czymś jeszcze.
Ten zapach był bardzo męski, ale i trochę niebezpieczny.
Instynktownie uniosła usta do pocałunku, a gdy Denver przy-
warł do niej swymi wargami, świat zawirował i wszystko
wymknęło się spod kontroli. Od tak dawna tłumiony płomyk
zamienił się w wulkan i swoim żarem wypełnił jej ciało.
Charlie czuła się swobodna i lekka, jak gdyby uwolniła się
S
R
z niewidzialnych okowów. Jego usta były gorące i słodkie,
a ona wciąż była nienasycona. Czuła narastające pragnienie,
jakiego do tej pory nigdy nie zaznała. Całą mocą rozbudzo-
nego pożądania parła ku temu, by złączyć się z Denverem,
by wchłonąć go w siebie.
Pragnęła go. Było to dla niej zupełnie nowe uczucie, lecz
nie napawało jej lękiem.
Jednak Denver nadal panował nad sobą.
Niezależnie od własnego podniecenia, dokładnie rozumiał,
co dzieje się z Charlie i że w każdej chwili może ją
zdobyć. Była taka dobra, taka piękna - i gotowa na wszystko.
Pożądał i był pożądany, wiedział o tym. Jego ciało pragnęło
jej ciała, lecz rozum mówił mu, że powinien nad sobą pano-
wać, bo zachowuje się jak idiota.
Charlie płonęła pożądaniem. Wyczuwał, że od dawna nie
była z mężczyzną, a teraz, z jakichś powodów, straciła nad
sobą kontrolę. To zły czas i nieodpowiednie miejsce. Gdyby
ją teraz wykorzystał, nie darowałby sobie tego. To nie byłoby
w porządku.
Ale było już niemal za pózno, sprawy zaszły za daleko.
Jeśli się w porę nie opamięta, ciało przegra batalię z rozsąd-
kiem. To ostatnia chwila, by się wycofać.
Próbował się odsunąć, lecz Charlie nie pozwoliła na to.
Jej dłonie wślizgnęły się pod koszulę Denvera i namiętnie
gładziły jego ciało. Jej dotyk był zbyt podniecający. Denver
rozpaczliwie westchnął. Wiedział, że czas działa na jego nie-
korzyść. Jeszcze kilka chwil, a będzie za pózno. Musi to
natychmiast przerwać. Odwrócił się od Charlie... i stanął na
chorej nodze.
Krzyknął z bólu i upadł na plecy. Z zamkniętymi oczami
oczekiwał następnej fali bólu. Prawie nie zauważył, że Char-
lie pomogła mu wstać i podprowadziła do łóżka. Ból minął
S
R
dość szybko, lecz duszę Denvera spowił obłok żalu. Właśnie
miał szansę, by zdobyć kobietę, o której marzył przez wiele
lat. Lecz wycofał się. Czy był szaleńcem, czy też człowiekiem
rozsądnym?
A może jedno i drugie. Jęknął, gdy przykrywała go kocem.
Zamknął oczy. Usłyszał jakiś ruch w pokoju i odwrócił głowę.
- Charlyne? - zapytał na wpół przytomnie. - Jesteś tu
jeszcze?
Zamarła, trzymając rękę na klamce. Pomału odwróciła się
i spojrzała na niego.
- Coś ty powiedział?
- Wypowiedziałem twoje imię. Adrianna Charlyne
Chandler. Chyba dobrze pamiętam?
Zadrżała i objęła się ramionami. Tak dawno nikt jej tak
nie nazywał. Poczuła ucisk w sercu, jak na dzwięk zapomnia-
nej melodii z dzieciństwa. Jej oczy pojaśniały w ostatnich
refleksach słońca.
- Czy to ty jesteś tym facetem? Przysłała cię moja matka?
Nie rozumiał, o co jej chodzi.
- Twoja matka? - powtórzył bezmyślnie. Potrząsnął
energicznie głową, usiłując skoncentrować się na jej słowach.
- Co ma do tego twoja matka?
Charlie głośno westchnęła.
- Kim naprawdę jesteś?
Głowa Denvera bezwładnie opadła na poduszkę.
- Naprawdę nazywam się McCaine. Moja siostra, Gail,
była twoją szkolną przyjaciółką.
Gail McCaine. Denver McCaihe. Dzień promocji. Z od-
dali napłynęły wspomnienia. Pamięta brata swej przyjaciółki,
szorstkiego, lecz nadzwyczaj atrakcyjnego mężczyznę, który [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates