[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do panny Marple i powiedział:
- Wolałaby pani chyba odpocząć po południu. Jeśli
jednak nie, może zwiedzilibyśmy pewien interesujący
kościół w okolicy? Przyjechałbym po panią za
godzinę.
- Z przyjemnością - odrzekła.
II
Profesor zjawił się o omówionej godzinie. Panna
Marple nie pytała o nic.
- Pomyślałem, że ten kościół spodoba się pani.
Niedaleko jest także ładna miejscowość do
zobaczenia - wyjaśnił. - Nie rozumiem, dlaczego nie
mielibyśmy zwiedzić okolicy, skoro już tu jesteśmy.
- Dobry pomysł - powiedziała, lecz spojrzała na niego
z lekkim wahaniem. - Bardzo dobry, jednak... czy nie
wydaje się panu, że to trochę bezduszne z naszej
strony?
- Moja droga, panna Temple nie jest przecież pani
przyjaciółką. Chociaż to oczywiście przykre, co jej
się przydarzyło.
- No cóż - odparła. - Ma pan chyba rację.
Profesor otworzył drzwiczki samochodu i panna
Marple wsiadła. Musiał wynająć ten samochód. To
miłe, że zabiera starszą panią na wycieczkę po
okolicy. Mógłby przecież znalezć sobie jakąś
młodszą, ciekawszą i na pewno bardziej atrakcyjną
towarzyszkę. Panna Marple przyglądała się
profesorowi, kiedy przejeżdżali przez wioskę. On
jednak nie patrzył na nią, czasami tylko wyglądał
przez szybę ze swojej strony.
Kiedy wyjechali z miejscowości i znalezli się na
drugorzędnej krętej drodze górskiej, odwrócił głowę
i powiedział:
- Niestety, nie pojedziemy do kościoła.
- Tak przypuszczałam - odrzekła.
- No tak, musiała się pani domyślać.
- Dokąd wobec tego jedziemy, jeśli można spytać?
- Do szpitala w Carristown.
- Ach, tam gdzie leży panna Temple? Pytanie nie
wymagało odpowiedzi.
- Pani Sandbourne przywiozła mi list od dyrekcji
szpitala. Właśnie rozmawiałem z nimi telefonicznie.
- Czy ich zdaniem panna Temple wyzdrowieje?
- Niestety, nie wiadomo.
- Rozumiem, a właściwie nie rozumiem - stwierdziła.
- Trudno powiedzieć, czy wyzdrowieje, ale nic więcej
nie można zrobić. Przypuszczalnie nie odzyska już
przytomności, jednak mogą pojawić się jakieś
przebłyski.
- Ale dlaczego mnie pan tam wiezie? Mówił pan
przecież, że nie jestem jej przyjaciółką. Poznałam ją
dopiero na wycieczce.
- Tak, wiem o tym. Zabieram tam panią, ponieważ
kiedy panna Temple odzyskała na chwilę
świadomość, prosiła, aby pani przyjechała.
- Rozumiem - odpowiedziała. - Ciekawe, po co
chciała zobaczyć się właśnie ze mną. Dlaczego
uważała, że mogłabym coś dla niej zrobić. To mądra
kobieta. W pewnym sensie wielka osobowość. Jako
dyrektorka szkoły w Fallowfield zajmowała
znaczącą pozycję w środowisku pedagogów.
- Była chyba dyrektorką najlepszej szkoły dla
dziewcząt?
- Tak. To niezwykła osoba. Bardzo wykształcona. Jej
specjalnością była matematyka, ale jako
wszechstronny pedagog interesowała się wszystkim,
zwłaszcza odkrywaniem i rozwijaniem zdolności
swoich uczennic. Gdyby umarła, byłoby to wielkie
okrucieństwo losu i ogromna strata. Chociaż panna
Temple zrezygnowała ze szkoły i przeszła na
emeryturę, była niezwykle żywotna. Ale ten
wypadek... - przerwała - może nie chce pan o tym
mówić?
- Lepiej chyba, abyśmy o tym porozmawiali. Wiemy,
że ze wzgórza, stoczył się wielki głaz. To zdarzało się
już wcześniej, chociaż dosyć rzadko. Ktoś jednak
widział, jak do tego doszło i opowiedział mi o
wszystkim - wyjaśnił Wanstead.
- Ktoś opowiadał panu o wypadku? Kto taki?
- Tych dwoje młodych ludzi. Joanna Crawford i
Emlyn Price.
- Co mówili?
- Joanna powiedziała, że wydawało jej się, jakby na
górze stała jakaś osoba. Dosyć wysoko. Ona i Emlyn
wspinali się kamienistą, biegnącą wokół wzgórza
ścieżką. Kiedy minęli zakręt, ujrzeli zarys jakiejś
postaci. Człowiek ten próbował zepchnąć na dół
wielki głaz. Kamień zakołysał się, a potem zaczął
coraz szybciej staczać się po zboczu. Panna Temple
doszła do miejsca, które znajdowało się dokładnie
poniżej i wtedy głaz w nią uderzył. Jeśli ktoś zrobił
to umyślnie, mógł po prostu chybić, trafił jednak.
Jeżeli usiłował zrobić jej krzywdę, udało mu się to aż
nazbyt dobrze.
- Zobaczyli mężczyznę czy kobietę? - zapytała panna
Marple.
- Niestety Joanna nie potrafiła powiedzieć. Osoba ta
miała na sobie prawdopodobnie dżinsy i niezwykły
pulower w czerwono-czarną kratkę. Postać
odwróciła się i niemal natychmiast znikła im z oczu.
Joannie wydawało się, że to raczej mężczyzna, ale nie
miała pewności.
- I podobnie jak pan, Joanna uważa, że zaplanował
on atak na życie panny Temple?
- Im dłużej o tym rozmyśla, tym mocniej w to wierzy.
Chłopak jest tego samego zdania.
- Nie ma pan pojęcia, kto to mógł być?
- Absolutnie. Oni także nie. Może ktoś z naszej
grupy, kto poszedł wtedy na przechadzkę, albo
zupełnie obca osoba, która wiedziała o przyjezdzie
wycieczki i wybrała to wzgórze na miejsce swego
ataku. Jakiś młody przestępca, który wyładował
agresję dla przyjemności. Albo jej wróg.
- Tajemniczy wróg. To brzmi dosyć
melodramatycznie - zauważyła.
- Rzeczywiście. Kto chciałby zabić emerytowaną i
szanowaną dyrektorkę szkoły? Na to pytanie
musimy znalezć odpowiedz. To raczej mało
prawdopodobne, ale może panna Temple będzie
potrafiła nam to wyjaśnić. Mogła rozpoznać osobę
na wzgórzu albo domyśla się, kto żywi do niej jakąś
urazę.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- Mnie także - powiedział profesor. - Wydaje się
niemożliwe, aby ktoś chciał jej zrobić krzywdę. Z
drugiej strony, jako dyrektorka szkoły, znała wiele
osób. Sporo ludzi, jeśli mogę tak powiedzieć,
przewinęło się przez jej ręce.
- To znaczy, mnóstwo dziewcząt.
- Tak, o tym właśnie myślałem. Dziewczęta i ich
rodziny. Dyrektorka musi wiedzieć o wielu
sprawach, nawet takich, których nie domyślają się
rodzice. Na przykład o romansach swoich uczennic.
Tak, tak, w ostatnich latach zdarzają się one coraz
częściej. Mówi się, że teraz dziewczęta dojrzewają
szybciej. W sensie fizycznym - tak, ale emocjonalnie
rozwijają się znacznie wolniej. Długo pozostają
dziecinne. Objawia się to w ich sposobie ubierania,
uczesaniu. Te minispódniczki, pastelowe piżamki,
fartuszki, krótkie spodenki i rozpuszczone włosy
stanowią tęsknotę za okresem dzieciństwa. Wolałyby
nie dorastać, nie chcąc brać na siebie
odpowiedzialności. Z drugiej strony, jak każde
dziecko, pragną być dorosłe i móc swobodnie robić
to co inni ludzie. Czasami prowadzi to do tragedii.
- Czy ma pan coś konkretnego na myśli?
- Niezupełnie. Rozważam różne możliwości,
pozwalając swobodnie krążyć myślom. Nie potrafię
uwierzyć, aby Elisabeth Temple miała osobistego
wroga. Na tyle bezlitosnego, żeby chciał ją zabić. A
pani co myśli? - spojrzał na pannę Marple. - Czy
przychodzi coś pani do głowy?
- No cóż, zdaje się, że wiem, co pan sugeruje.
Zdaniem pana, Elisabeth Temple wiedziała coś, co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates