[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sie jej brzmiała ledwo wyczuwalna panika. Była przerażona,
że będzie musiała z nim walczyć, choć w gruncie rzeczy po-
winna z ulgą przyjąć jego rezygnację z zamiaru poślubienia
jej.
- Czy ten cały pomysł nie wydaje ci się chory? Nie jest
to, twoim zdaniem, przejaw braku rozsądku, że odpowiadasz
na ogłoszenie w gazecie i godzisz się poślubić kogoś, kogo
nigdy nie widziałaś?
Mackenzie przez chwilę milczała, potem przedstawiła mu
bardzo pragmatyczną odpowiedz.
- Każdy ma czasem chwile rozpaczy. To wcale nie znaczy,
że jest wariatem. Po prostu szuka alternatywy. A z alternaty-
S
R
wą często wiąże się ryzyko. Wiedziałam, że ryzykuję, przy-
jeżdżając tutaj. Tak samo ryzykowałeś ty, zamieszczając to
ogłoszenie.
- Ryzyko - powtórzył Abel, zdecydowany nie reagować
na logikę jej rozumowania. - Gra na giełdzie to ryzyko. Prze-
bieganie przez ulicę na czerwonym świetle to ryzyko. Twój
przyjazd tutaj to dużo więcej niż ryzyko. To...
Przerwała mu zdecydowanie.
- To była transakcja - powiedziała; tak błagalnym tonem,
że Abel z trudem powstrzymał się; by nie zapytać Mackenzie
przed czym tak ucieka.
- Zawarliśmy ją oboje - powtórzyła; podkreślając, że jest
to czynnik decydujący.
Choć bardzo poruszył go błagalny ton jej głosu, uznał; że
bezpieczniej będzie uczepić się po prostu słów.
- Mówisz, że; to była transakcja? Dobrze. W ogłoszeniu
podałem, że poszukuję żony, nie zaś żony i nastolatka, którym
trzeba się zająć. Nawet gdybym gotów był dotrzymać zobo-
wiązań, ty; przywożąc, tu swego brata, nie wywiązałaś się
z umowy.
- Mark... - Mackenzie zawahała się, potem zaś, słysząc
dzwięk radia dochodzący z głębi domu, potrząsnęła głową.
- Wiem. Wiem, że się go nie spodziewałeś. Ale to naprawdę
dobry dzieciak. Przeżywa po prostu trudny okres. Uspokoi
się. Nie będzie z nim problemów.
- Pomijasz sedno sprawy - oznajmił tonem, który zmro-
ziłby najodważniejszego,
Ale nie Mackenzie. Siedziała w milczeniu, istny obraz nie-
szczęścia.
- Chcę wszystko odwołać - rzekł, zły na siebie, że mimo
wszystko na nią reaguje.
S
R
Nie odpowiedziała. Kiedy zamrugała powiekami i spuściła
wzrok na swe obejmujące kubek ręce, zaklął w duchu.
- Przykro mi, że przebyłaś taki kawał drogi. - Nawet on
sam słyszał, jak fałszywie brzmią jego słowa. - Przepraszam
cię. Ale nie będzie żadnego małżeństwa.
Zamilkł na chwilę, spodziewając się łez. Choć powinien
już wiedzieć, że ich nie zobaczy. Nie w oczach Mackenzie.
Choć wygląda na delikatną i kruchą, w gruncie rzeczy jest
twarda i zdecydowana.
Zaczerpnął tchu i kontynuował swoją przemowę.
- Jak tylko burza ustanie i będzie można bezpiecznie po-
dróżować, zawiozę was do Bordertown i wsadzę do autobusu
jadącego do Los Angeles. Zwrócę ci wszystkie wydatki, jakie
poniosłaś, przyjeżdżając tutaj... i wszystkie inne koszty, na
które zostałaś narażona.
Milczenie było ostatnią reakcją, jakiej się spodziewał.
Z każdą inną by sobie poradził.
Z wściekłością odstawił kubek na ladę.
- Czy ty nic nie rozumiesz? Masz się wynieść. Gdybyś
miała dość oleju w głowie, odetchnęłabyś z ulgą. Nie mam
zamiaru ciągnąć dalej tej farsy.
Mackenzie milczała przez dłuższą chwilę. Kiedy w końcu
uniosła głowę, w jej oczach błyszczała determinacja.
- Skończyłeś?
- Tak - warknął. - Skończyłem.
Mackenzie wstała i spokojnie podeszła do niego.
- A więc teraz na mnie kolej. Niech pan usiądzie, panie
Greene, i posłucha, co mam panu do powiedzenia.
Kiedy wskazała palcem krzesło, wyglądała jak Dawid sta-
wiający czoło Goliatowi. A on niewątpliwie czuł się właśnie
tak jak Goliat.
S
R
Mackenzie żałowała, że nie czuje się tak pewna siebie, jak
można by wnioskować na podstawie jej zachowania. Wolała-
by też, by ten piękny i zły mężczyzna nie był taki grozny.
Miała jednak nadzieję, że dzięki determinacji uda jej się do-
prowadzić sprawę do pomyślnego końca. Gdyby zaczął tę
rozmowę poprzedniego wieczora, poddałaby się. Teraz jednak
była wypoczęta. I panowała nad sytuacją.
Spodziewała się tego. Wiedziała też, że jeśli nie chce,
by odesłał ją z powrotem do Los Angeles, musi zapomnieć
o dumie.
Jasne było, że tego mężczyzny nie można do niczego zmu-
sić. Potrzebna jej jest broń silniejsza niż siła fizyczna. Mac-
kenzie odkryła ją tego ranka.
Dostrzegła w tym silnym, dzikim i twardym mężczyznie
ogromną słabość.
Wiedziała, czego mu brak i czego potrzebuje. I były to
potrzeby zarówno fizyczne, jak i emocjonalne.
Dowodem tych emocjonalnych potrzeb był jego stosunek
do Marka. Widać było, że go rozumie. A w tej krótkiej poty-
czce, jaką z nim stoczył tuż przed jej pójściem do łazienki,
udowodnił, że wie także, jak sobie z nim radzić.
Największą jednak niespodzianką - i bronią, dzięki której
Mackenzie miała zamiar wygrać tę wojnę - były drzemiące
w nim potrzeby fizyczne, które, ku swojemu zdziwieniu,
właśnie ona w nim obudziła.
Choć trudno było w to uwierzyć, ta zwyczajna, szata
myszka Mackenzie Jane Kincaid działała na niego. Zobaczyła
to poprzedniego wieczoru w jego spojrzeniu. W tym, jak się
rozmarzał, kiedy był pewien, że Mackenzie na niego nie
patrzy.
Dopiero jednak rano w jego gabinecie, kiedy ha moment
S
R
wziął ją w ramiona i kiedy poczuła lekkie, ale niewątpliwe
drżenie jego wielkiego, silnego ciała, pojęła, co się naprawdę
dzieje. Zauważyła pragnienie w jego oczach, słuchała, gwał-
townego bicia jego serca, kiedy starał się odzyskać panowanie
nad sobą. Uświadomiła sobie wtedy, że Abel Greene pragnie
czegoś więcej, niż tylko tego, by móc jej dotykać. %7łe tęskni
za tym, co od zarania dziejów mężczyzni otrzymywali od
kobiet. I to bardzo tęskni.
Próbowała zlekceważyć ten wniosek. Przecież to niemo-
żliwe. Taki mężczyzna jak Abel nie traci głowy dla takiej
kobiety jak ona. Stojąc jednak pod prysznicem, przypomniała
sobie żar w jego oczach i pogodziła się z rzeczywistością. Ten
mężczyzna pragnie jej ciała. Zdumiewające. Po prostu zdu-
miewające&
Nie łudziła się, że jest pięknością. Wystarczyło przecież
jedno spojrzenie w lustro, by się o tym przekonać. Nie miała
twarzy, którą mężczyzna gotów jest podziwiać przez całe
życie, a już na pewno nie ktoś taki, jak Abel Greene. Nie.
Wiedziała, że jego reakcja na jej ciało wynika z pewnych
okoliczności.
Abel od dawna mieszka samotnie. Od pięciu lat, o ile
dobrze pamięta relacje J.D. Pięć lat to dużo dla takiego męż-
czyzny jak on.
Mackenzie nigdy nie uważała się za oportunistkę - goto-
wa jednak była odegrać tę rolę gdyby, dzięki temu mogła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates