[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odciągnęła na bok siatkową firankę, zobaczyła, że spod drzew wybiega mały terier, a machającą
rączką był jego ogon.
- Zgodnie z badaniem DNA ten mężczyzna nie był wtedy żywy.
Marjorie odwróciła się powoli.
- Co? - zapytała. - Co to znaczy: nie był wtedy żywy?
John wydawał się speszony.
- Nie wiem. Nie ma w tym żadnego sensu. Ale tak twierdzi Crosland. Przed chwilą oświadczył, że
ten mężczyzna był trupem.
- Trupem? W jaki sposób mógł być trupem?
- Chyba zaszedł jakiś błąd w badaniach. To znaczy... ten mężczyzna nie mógł być prawdziwym
trupem. Na pewno nie klinicznym. Po prostu...
- Trup - powtórzyła szeptem Marjorie, jak gdyby wszystko naraz stało się dla niej jasne. - Ten
mężczyzna był trupem.
Owego piątku telefon zbudził Johna za pięć szósta rano.
Słyszał deszcz bębniący o szyby sypialni i zgrzytliwe hałasowanie śmieciarki w zaułku na tyłach
domu.
- Tu starszy inspektor Crosland. Mam niedobrą wiadomość. Znalezliśmy Williama w zbiorniku
fontanny.
John przełknął ślinę.
- Rozumiem - odparł. Chciał zapytać niemądrze, czy William żyje, ale nie mógł wydusić z siebie
słów.
- Przysyłam dwóch policjantów - mówił starszy inspektor. - Jednym z nich jest kobieta. Czy może
pan być gotowy za, powiedzmy, pięć lub dziesięć minut?
John cicho odłożył słuchawkę. Siedział przez chwilę na łóżku, obejmując kolana, oczy napełniały
mu się łzami. Potem przełknął ślinę, otarł łzy rękami i łagodnie obudził Marjorie.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego, jakby właśnie wróciła z innego świata.
- Co się stało? - zapytała gardłowym głosem.
Próbował odpowiedzieć, ale mu się nie udało.
- To William, prawda? - zapytała. - Znalezli Williama.
Czekali pod parasolem Johna, przytuleni do siebie, obok szarej fontanny, przesłoniętej
ścianą deszczu. W pobliżu stał ambulans; jego niebieskie światła migały, tylne drzwi były otwarte.
Podszedł do nich starszy inspektor Crosland silny mężczyzna o wołowatym wyglądzie,
z obwisłym wąsem. Uniósł kapelusz i powiedział:
- Bardzo nam wszystkim przykro. Do dziś mieliśmy nadzieję, mimo że sytuacja wydawała się
beznadziejna.
- Gdzie go znaleziono?
- W śluzie prowadzącej do Long Water. Na dnie było sporo liści, tak że trudno go było spostrzec.
Znalazł chłopca jeden z pracowników podczas czyszczenia kraty kanału.
- Czy mogę go zobaczyć? - spytała Marjorie.
John spojrzał na Croslanda z niemym pytaniem: na ile jest zdeformowany? Ale Crosland skinął
przyzwalająco głową i wziął Marjorie pod rękę mówiąc: - Chodzmy.
Marjorie poszła posłusznie. Czuła się mała i zmarznięta. Zaprowadził ją na tyły ambulansu
i pomógł wejść do środka. Wewnątrz, owinięty czerwonym kocem, leżał jej synek, jej mały
William. Miał zamknięte oczy, falujące włoski przylepiły mu się do czoła. Był biały jak marmur,
biały jak posąg.
- Mogę go pocałować? - spytała. Crosland skinął przyzwalająco.
Ucałowała Williama. Jego policzek był miękki i zupełnie zimny.
Na zewnątrz ambulansu John zapytał inspektora:
- Jak długo mógł tam leżeć?
- Myślę, że nie więcej niż jeden dzień. Miał na sobie to samo ubranko, co w dniu uprowadzenia, ale
był czysty i wyglądał na dobrze odżywionego. Nie miał śladów molestowania seksualnego ani ran.
John popatrzył w dal.
- Nie mogę tego zrozumieć - szepnął.
Starszy inspektor Crosland położył mu rękę na ramieniu.
- Jeżeli to pana może pocieszyć, to przyznam się, że ja też nie.
Przez cały następny dzień, w słońcu i w deszczu, Marjorie spacerowała samotnie po
Kensington Gardens. Poszła wzdłuż Lancaster Walk, skręciła w Budge's Walk i zatrzymała się nad
Round Pond. Potem poszła obok Long Water do posągu Petera Pana.
Zaczęło znowu mżyć; woda deszczowa kapała z końców piszczałek Petera i spływała łzami
po jego policzkach.
Chłopiec, który nigdy nie dorósł - pomyślała. Tak jak William.
Była gotowa już odejść, gdy błysnęła w jej głowie jakaś iskierka. Co takiego powiedział wuj
Michael, kiedy od niego wychodziła w dniu uprowadzenia Williama?
Ona powiedziała wówczas: "Przyrządzam dziś kurczaka". On zaś: "Kurczaka"... - Potem
długo milczał, a w końcu dodał: "Pan, nie zapomnij o nim". Wydawało jej się, że miał na myśli
rondel. Dlaczego jednak powiedział: Nie zapomnij o nim? Przecież nie rozmawiali o gotowaniu.
Zatem ostrzegał ją, że w Kensington Gardens może być ktoś zaczajony. Ostrzegał ją, że ktoś
w Kensington Gardens może chcieć porwać Williama.
"Pan, nie zapomnij o nim".
Kiedy weszła, siedział na sofie, owinięty brązowymi, wełnianymi kocami. W mieszkaniu
czuć było ulatniający się gaz i skwaśniałe mleko. Cienki promień słońca, koloru herbaty, przesączał
się przez zasłony; w tym świetle twarz wuja wydawała się bardziej żółta i zwiędła niż zwykle.
- Ciekaw byłem, kiedy przyjdziesz - wyszeptał.
- Oczekiwałeś mnie?
Uśmiechnął się chytrze.
- Jesteś przecież matką, a matki potrafią zrozumieć wszystko.
Usiadła blisko na krześle.
- Tego dnia, kiedy uprowadzono Williama, powiedziałeś: "Pan, nie zapomnij o nim". Czy miałeś na
myśli to, o czym ja myślę teraz?
Wziął ją za rękę i przytrzymał w geście ogromnej sympatii i bezbrzeżnego bólu.
- Pan jest zmorą wszystkich matek. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
- Chcesz mi powiedzieć, że to nie jest tylko opowiadanie?
- Ach... Wersja, w której ujął to sir James Barrie - wróżki, piraci, Hindusi - to było opowiadanie.
Ale oparte na faktach.
- Skąd to wiesz? - spytała Marjorie. - Dotąd nie trafiłam na nikogo, kto by o tym wspomniał.
Wuj Michael wyciągnął swoją zwiędłą szyję w stronę okna.
- Wiem, ponieważ spotkało to mojego brata i moją siostrę, i omal nie spotkało mnie. Moja matka
umówiła się z sir Jamesem na obiad w Belgravii, niecały rok pózniej, i próbowała mu wyjaśnić to,
co się stało. To był rok tysiąc dziewięćset pierwszy lub tysiąc dziewięćset drugi. Myślała, że sir
James napisze o tym artykuł, który by ostrzegał innych rodziców, a ze względu na jego autorytet
ludzie uwierzyliby i posłuchali. Ale ten stary głupiec był sentymentalnym fantastą... a przy tym jej
nie uwierzył, i zamienił śmiertelną udrękę mojej matki w dziecinną bajeczkę. Opowiadanie
odniosło taki sukces, że nikt już nigdy nie wziął poważnie ostrzeżeń mojej matki.
Umarła w Earlswood Mental Hospital w hrabstwie Surrey w tysiąc dziewięćset czternastym
roku. W akcie zgonu napisano "obłęd", co można rozmaicie rozumieć.
- Opowiedz mi, co się stało - poprosiła Marjorie. - Wuju, dopiero co straciłam moje dziecko...
musisz mi opowiedzieć.
Wuj Michael wzruszył kościstymi ramionami.
- Trudno odróżnić fakty od fikcji, ale pod koniec lat osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku
zdarzyło się w Kensington Gardens mnóstwo zuchwałych porwań dzieci... samych chłopców.
Niektórzy zostali zabrani z wózków, niektórzy wyrwani wprost z ramion nianiek. Znajdywano ich
pózniej martwych... w większości w Kensington Gardens, a także w Hyde Parku i w Paddington.
Niektóre niańki bywały przy tym atakowane, a trzy spośród nich zgwałcono. Ostatecznie w tysiąc
osiemset dziewięćdziesiątym drugim roku złapano sprawcę na gorącym uczynku, próbował ukraść
dziecko. Został zidentyfikowany przez kilka nianiek jako mężczyzna, który je zgwałcił i zabrał
z sobą ich podopiecznych. Był sądzony w Old Bailey na podstawie oskarżenia o trzy morderstwa
i trzynastego czerwca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego trzeciego roku skazano go na śmierć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates