[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam się prosił. Siedział na werandzie, czytał książki (pewnie porno) i słuchał tej pokręconej muzyki
(pewnie satanistycznej, jak przypuszczał inny z zastępców szeryfa)... Był po prostu nienormalny.
Ilekroć przychodziło zgłoszenie o przestępstwie seksualnym, Ed i Boz zaraz myśleli o Nacie. Nigdy nie
potrafili mu niczego udowodnić, ale często znikał na długo i zastępcy szeryfa byli prawie pewni, że
krąży po lasach i polach wokół Luray, zaglądając przez okna do sypialni dziewczyn (a raczej chłopców,
co wydawało się bardziej prawdopodobne). Wiedzieli, że Nate jest podglądaczem; miał na werandzie
teleskop, obok bujanego fotela, w którym zawsze siedział - fotela matki (tak jest, na ten temat miasto
też miało wyrobione zdanie). Nienormalny. To było najlepsze słowo.
Tak więc zastępcy szeryfa z Caldon - przynajmniej Ed i Boz - nie marnowali żadnej okazji, żeby zrobić
swoje i utrzeć nosa Nate'owi. Tak jak w szkole średniej. Gdy widzieli, jak robi zakupy, pytali z
uśmiechem: "Potrzebujesz pomocnej ręki?". Miało to oznaczać: czemu się nie ożenisz, cioto?
Albo gdy wjeżdżał na rowerze na Rayburn Hill, zbliżali się do niego radiowozem, włączali syrenę i
krzyczeli przez megafon: "Uwaga z lewej!". Raz tak go przestraszyli, że wpadł w jeżyny.
Ale nigdy nie zrozumiał aluzji. Robił to samo co dotąd, dalej prowadził skandaliczne życie, snuł się
ubrany najczęściej w ciemny trencz i schodził z drogi Edowi i Bozowi, kiedy spotykał ich na Main
Street. Tak jak na szkolnych korytarzach.
Ed musiał więc przyznać, że całkiem miło było wpakować go do pokoju przesłuchań. Siedział
podenerwowany, przestraszony i mokry od upału.
- Na pewno minął twój dom - ciągnął Boz tym samym zrzędliwym tonem. - Musiałeś go widzieć.
- Hmm, nie widziałem.
Boz mówił o Lesterze Bottsie, który w tej chwili siedział nieogolony i cuchnący w areszcie obok.
Niechlujny trzydziestopięciolatek od dawna był utrapieniem biura szeryfa w Caldon. Nigdy nie został
za nic skazany, ale funkcjonariusze wiedzieli, że sporo drobnych przestępstw w okolicy to jego
sprawka. Pochodził z białej biedoty, przyglądał się paskudnym wzrokiem porządnym dziewczynom i
nawet nie próbował udawać chrześcijanina.
Lester był obecnie głównym podejrzanym w dzisiejszym napadzie. Nie miał alibi na godzinę, od piątej
do szóstej, kiedy zrobiono skok. I chociaż kierowca opancerzonej furgonetki i jego partner nie widzieli
jego twarzy, bo zasłaniała ją kominiarka, to bandyta był uzbrojony w niklowanego kolta - dokładnie
takiego, jakim Lester niedawno wymachiwał po pijanemu w barze "Irv's Roadside". W ubiegłym
tygodniu mieli zgłoszenie, że ktoś przypominający sylwetką Lestera ukradł z Amundson Construction
dwieście pięćdziesiąt gramów toveksu. Takim samym materiałem wybuchowym wysadzono tylne
drzwi furgonetki Armored Courier. Zgarnęli go o wpół do siódmej - pocił się jak diabli i zachowywał
się, jakby miał nieczyste sumienie - gdy próbował złapać stopa na drodze 334, mimo że pod jego
domem stał chevrolet, który od razu odpalił, kiedy Ed przekręcił kluczyk, żeby sprawdzić, czy Lester
mówi prawdę, twierdząc, że wóz jest "nie na chodzie". Miał też przy sobie długi nóż myśliwski, a gdy
go spytali, po co go nosi, nie potrafił wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi ("No, po prostu noszę i
już").
"Podręcznik procedur" biura szeryfa tłumaczył, jak istotną rolę w śledztwie odgrywają motyw, sposób
i okazja. Boz i Ed dokładnie zbadali każdy z tych elementów. Wszystko pięknie się układało. Nie, nie
mieli cienia wątpliwości, że sprawcą jest Lester. Dom Nate'a znajdował się w prostej linii pomiędzy
miejscem napadu a miejscem zatrzymania Lestera, dlatego nie mieli też wątpliwości, że zeznanie
Nate'a potwierdzi jego obecność w tej okolicy.
Boz westchnÄ…Å‚.
- Po prostu powiedz, że go widziałeś.
- Ale nie widziałem. To by była nieprawda. Kujon w ogóle się nie zmienił. Chryste...
- Słuchaj, Nate - ciągnął Boz, jak gdyby mówił do pięciolatka. - Mo
że nie rozumiesz, jaka to poważna sprawa. Kiedy kierowca tej opancerzo
nej furgonetki sikał w toalecie na stacji Texaco przy drodze numer czte
ry, Lester walnął go w głowę kluczem francuskim. Potem poszedł do
samochodu, postrzelił w bok tego drugiego...
¦I f\ A
- Och, nie. Nic mu nie jest?
- Jak ktoś dostanie kulkę w bok, to zawsze coś mu jest - odparował ze złością Boz. - Daj mi skończyć.
- Przepraszam.
- Potem jedzie furgonetkÄ… na Morton Woods Road, wysadza tylne drzwi. Aaduje forsÄ™ do drugiego
wozu i daje dyla na zachód - prosto w stronę twojego domu. Godzinę temu zgarniamy Lestera, ale po
drugiej stronie twojego domu. %7łeby się tam dostać, musiał cię minąć. Co o tym myślisz?
- Myślę... no, że to brzmi logicznie. Aleja go nie widziałem. Przykro mi. Boz zamyślił się.
- Słuchaj, Nate - rzekł w końcu. - Mamy chyba inny punkt widzenia.
- Punkt widzenia? - powtórzył niepewnie Nate.
- %7łyjesz w innym świecie niż my - ciągnął zirytowany zastępca szeryfa. - Wiem, co to za typ ten Lester.
Siedzimy w tym ścieku na co dzień.
- W ścieku?
- Wydaje ci się, że jak nie puścisz pary z ust, wszystko będzie dobrze -wtrącił Ed. - Ale się mylisz.
Znamy Lestera. Wiemy, do czego jest zdolny.
- Do czego? - spytał buńczucznie Nate. Próbował nadrabiać miną. ale zaciskał ręce, które wyraznie
drżały.
- Na przykład do tego, żeby cię poczęstować swoim cholernym nożem, a jak myślisz? - krzyknął Boz. -
Jezu, naprawdÄ™ nic nie kapujesz, co?
Grali dobrego i złego glinę. "Podręcznik procedur" poświęcił tej technice cały ustęp.
- Powiedzmy, że go nie sypniesz - rzekł łagodnie Ed. -1 Lester się z tego wywinie. He czasu twoim
zdaniem będzie potrzebował, żeby cię znalezć?
- Bo myśli, że jestem świadkiem, tak?
- Znalezć i wypatroszyć - burknął Boz. - Przecież od razu cię dopadnie. I wiesz, zaczyna mi to zwisać.
- Daj spokój - zwrócił się do partnera Ed. - Z tym biedakiem trzeba delikatniej. - Spojrzał w
przestraszoną twarz Nate'a. - Ale jeżeli dostanie zarzut napadu z bronią w ręku i usiłowania
morderstwa... wlepią mu ze trzydzieści lat. Będziesz bezpieczny.
- Chcę zrobić to, co należy - powiedział Nate. - Ale... - Głos zamarł mu w gardle.
- Boz, on chce nam pomóc. Wiem, że naprawdę chce.
- Chcę - zapewnił gorąco Nate. I zacisnął powieki, myśląc intensywnie. - Ale nie mogę skłamać. Mój
ojciec... Pamiętacie mojego ojca. Nauczył mnie, że nigdy nie wolno kłamać.
105
Jego ojciec był nikim i za cholerę nie umiał pływać. Nic więcej o nim nie wiedzieli. Boz pociągnął się za
koszulę na piersi i obejrzał ciemne plamy potu pod pachami. Wolnym krokiem okrążył chłopaka.
Nate skulił się nieznacznie, jak gdyby się bał, że znów straci tenisówki.
Wreszcie Ed powiedział spokojnym głosem:
- Nate, dobrze wiesz, że kiedyś mieliśmy ze sobą na pieńku.
- No, znęcaliście się nade mną w szkole.
- O tym mówisz? To były tylko żarty - zapewnił go Ed. - Robiliśmy to tylko chłopakom, których
lubiliśmy.
- Naprawdę? - zdziwił się Nate.
- Ale faktycznie, może czasem trochę przeholowaliśmy - ciągnął Ed. - Wiesz, jak to jest. Wygłupiamy
się i zaczynamy się nawzajem nakręcać.
Ani Ed, ani Boz nie przypuszczali, aby ten szczurek wiedział, co to znaczy. Chyba nigdy w życiu nikt go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coÅ› siÄ™ w niej zmieniÅ‚o, zmieniÅ‚o i zmieniaÅ‚o nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates