[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 34 -
S
R
Rozejrzała się wokół i zobaczyła, jak rozchodzą się jej koleżanki i
koledzy z wydziału. Spędziła z tymi ludzmi całe pięć lat. Jednych lubiła, innych
nie - ale wraz z nimi przeżywała wszystkie nadzieje i rozczarowania. Teraz
jednak miała się z nimi rozstać. To nie koniec, mówiła sobie; to początek czegoś
nowego.
Większość osób poszła do telefonu, aby podzielić się dobrą nowiną z
przyjaciółmi, rodzinami, partnerami. Rosalinda też miała zamiar zawiadomić
swoje siostry, lecz uznała, że równie dobrze może to zrobić wieczorem.
- Idę zadzwonić do Harolda - oznajmiła Alison. - Będzie wściekły, że mu
przerywam, ale w końcu nie co dzień jego narzeczona zostaje lekarzem.
Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę.
Rosalinda poznała Harolda na przyjęciu w szpitalu. On i Alison byli
zaręczeni od wieków. Harold pracował jako nauczyciel literatury klasycznej w
pewnej drogiej szkole prywatnej. Był bardzo inteligentny, ale w głębi duszy
Rosalinda uważała go za snoba.
- Cieszy się z twojego sukcesu? - spytała, gdy Alison wróciła, odbywszy
najwidoczniej bardzo krótką rozmowę.
Alison w zamyśleniu popatrzyła na pierścionek zaręczynowy.
- Niech no tylko spróbuje się nie cieszyć - odparła ponuro i szybko
zmieniła temat: - Chodz, zobaczymy, czy na ulicy nie zdarzył się jakiś wypadek.
Mogłybyśmy przepchnąć się przez tłum gapiów z okrzykiem; ,,Proszę mnie
przepuścić, jestem lekarzem!".
- Wprost nie mogła się doczekać - mruknęła Rosalinda sarkastycznie. -
Zgadzam się na pacjentów w szpitalu albo w przychodni, ale nie zamierzam
praktykować na ulicy.
- Masz prawo do takiego stanowiska. - Alison z zaciekawieniem
przyjrzała się przyjaciółce. - Wszyscy się cieszymy, wszystkim nam ulżyło, że
zdaliśmy, ale ty nie wyglądasz na zaskoczoną. Byłaś pewna, że zdasz, prawda?
Rosalinda wzruszyła ramionami.
- 35 -
S
R
- Długo się przygotowywałam i wydawało mi się, że niezle
odpowiedziałam na wszystkie pytania.
- Och, wiem, że ciężko pracowałaś, ale tak ci zazdroszczę tej pewności
siebie...
- Profesor mówił, że zbytnia pewność siebie może zniszczyć karierę
prędzej niż alkohol - przypomniała Rosalinda ze śmiechem.
Ale uwaga Alison była skupiona na czym innym.
- Spójrz tylko na biednego Eddiego Marsha. - W końcu korytarza stał
samotnie chłopak, którego komentarze zirytowały wcześniej innych studentów.
Był jeszcze bledszy niż przedtem. Tylko jego nazwisko nie znalazło się na
liście; oblał jako jedyny. - On nie pójdzie z nami do Britannii".
- Po raz pierwszy w życiu nie skorzysta z zaproszenia na drinka -
zauważyła Rosalinda z przekąsem.
- Czy ty w ogóle nie masz serca? - Alison wyglądała na wstrząśniętą. -
Nie żal ci go, nawet odrobinę?
Rosalinda miała swoje powody, by nie czuć sympatii do Eddiego. Eddie
szydził, że ona zda na pewno, po protekcji; insynuował, że członkowie jej
rodziny staną na głowie, żeby mogła zawczasu zapoznać się z pytaniami. Jednak
tymi rewelacjami Rosalinda nie zamierzała dzielić się z Alison.
- Może jeszcze raz podejść do egzaminu - powiedziała tylko. - Gdyby
poświęcał mniej czasu na picie i granie w nogę, byłby zdał już teraz, razem z
nami.
- Nie masz litości, co? - Alison zmrużyła oczy.
Rosalinda przypomniała sobie w duchu, że mówienie szczerej prawdy jest
czasem nietaktowne.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie - zwróciła się do Alison. - Co byś czuła,
gdyby przywieziono cię na oddział nagłych wypadków, z wewnętrznymi
obrażeniami, i gdybyś zobaczyła, że pochyla się nad tobą niejaki Eddie Marsh?
- 36 -
S
R
- Wygrałaś - odparła Alison bez namysłu. - On chyba rzeczywiście nie
powinien zdać.
Ruszyły korytarzem i szybko znalazły się na terenie szpitala
uniwersyteckiego. W holu roiło się od pielęgniarek, lekarzy, salowych,
pacjentów, policjantów, pracowników pogotowia. Rosalinda uzmysłowiła sobie,
że dla niej okres terminowania dobiegł końca - teraz jest już pełnoprawnym gra-
czem. Zawsze starała się być powściągliwa i opanowana, a jednak nagle
ogarnęła ją radość. Objęła Alison w talii i wykrzyknęła:
- Jestem lekarzem!
- Chwała Bogu - odetchnęła Alison z ulgą. - Więc jednak masz jakieś
ludzkie odruchy...
Z myślą o uroczystym przyjęciu kupiła sobie parę dni pózniej nową
suknię - jedwabną, do kolan, w soczystym kolorze burgunda. Zwykle nie
wydawała wiele na stroje, ale przecież nie co dzień dostawała dyplom.
Przejrzała się w dużym lustrze na korytarzu i z miłym zdziwieniem
stwierdziła, że wygląda świetnie. Najbardziej podobały jej się te płomiennorude
włosy - rozpuszczone, zwichrzone, falujące. Srebrny naszyjnik, który pożyczyła
od jednej z sióstr, doskonale pasował do jej stalowoszarych oczu. Sprawiała
wrażenie osoby żywiołowej, spontanicznej, a przecież wcale taka nie była -
zawsze starała się panować nad sobą i nad każdą sytuacją.
Nigdy nie piła nadmiernie, ale dziś pozwoliła sobie na odrobinę więcej
niż zwykle. Jej szwagier Alex poczęstował ją szampanem, który bardzo jej
smakował. Pienił się w kieliszku i skrzył - a wraz nim skrzyła się i ona.
Przyjęcie odbywało się u Lizy, siostry Rosalindy. Ona i Alex mieli duży
staromodny dom, z salonem i jadalnią w amfiladzie. Podłoga w obydwu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates