[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Moja mama rozmawiała ze mną przez telefon a raczej mówiła do mnie przez tele-
fon tylko 23 sekundy! To, co powiedziała, jest również niewiarygodne: Mam do cie-
bie prośbę . Niczego nie żąda, nie każe, tylko ma prośbę. To znaczy, że wkrótce nastąpi
koniec świata. Zaprosiła mnie na lunch do mojego ulubionego chińskiego baru. Chyba
nie mam dzisiaj urodzin?
12.30. Siedzę z mamą w moim ulubionym chińskim barze, jem moją ulubioną sa-
łatkę i nagle słyszę, jak mama mówi tym swoim najsłodszym głosem, który zapowiada
nadejście tornado:
Wiesz, słoneczko, jadę do sanatorium. Wyobraz sobie, że doktor Larnecki był tak
miły i załatwił mi Kudowę Zdrój.
Poczułam mrowienie na karku: doktor Larnecki kazał mi się zgłosić na badania do
jego kliniki. Nie mogę się tam nigdy w życiu pokazać, bo przecież wtedy w znacznym
stopniu symulowałam. I wydaje mi się, że on w końcu się tego domyślił. Zemdlałam
na chwilę, to prawda. W tych marketach zawsze robi mi się niedobrze po półgodzinie.
Nie wiem, czy to sprawa oświetlenia czy wentylacji, a wówczas jeszcze dodatkowo ten
skandal z kartą. Ale gdy on usiłował mnie docucić, to ja już dawno byłam docucona .
Pózniej znów zrobiło mi się słabo, kiedy zobaczyłam karetkę pogotowia pod marketem,
a ja miałam nadzieję, że on sam odwiezie mnie do domu i... Wyłączyłam się na chwilę
i nie słuchałam tego, co mówi moja mama. I to był błąd!
106
Oczywiście, zgodzisz się, prawda? Zaglądała mi w oczy. Przecież to tylko
trzy tygodnie.
Na co mam się zgodzić? zapytałam.
No, zaopiekujesz się Lula.
Lula?! Aż podskoczyłam na krześle, powodując paniczną ucieczkę na zaple-
cze Chińczyka niosącego chyba z pięć talerzy jednocześnie. Huk rozbijającego się o po-
sadzkę porcelitu był dowodem na to, że odniosłam sukces. Ja? Ja mam zaopiekować
się tym wielkim potworem z paszczą pełną zębów?
To nie potwór, tylko dobermanka powiedziała mama już prawie obrażonym
głosem. Poza tym ona za tobą przepada.
Nie mogę, mamo. Zrobiłabym dla ciebie wszystko, naprawdę, ale ja pracuję od
rana do wieczora. Nie mam czasu, żeby ją wyprowadzać.
Przecież to żaden problem. Wstaniesz po prostu pół godziny wcześniej i wyj-
dziesz z Lula na spacer, a przy okazji kupisz sobie świeżutkie bułeczki na śniadanie.
Taka jesteś blada, moje dziecko, codzienny spacer dobrze ci zrobi. W mig potrafiła
znalezć rozwiązanie każdego problemu.
Gdybym potrafiła wstawać pół godziny wcześniej, nie spózniałabym się noto-
rycznie do pracy zauważyłam trzezwo. A może Magda? szepnęłam ze słabnącą
nadzieją w głosie, żałując natychmiast, że mi to przyszło do głowy, ponieważ mama po-
patrzyła na mnie z takim wyrzutem, że powinnam zostać unicestwiona w ułamku se-
kundy.
Przecież wiesz, że Kubuś jest uczulony na sierść.
Ale ja mam kota! Złapałam się ostatniej deski ratunku. Wacek wpadnie
w stresy.
Bzdura. Lula bardzo lubi koty mówiła niczym nie zrażona.
Uhm pomyślałam szczególnie w charakterze zwierzyny łownej .
Kiedy wyjeżdżasz? spytałam już właściwie pokonana.
Dzisiaj. Rozpromieniła się. Mam pociąg za trzy godziny. Rozumiem, że bę-
dziesz mogła pojechać po Lulę już teraz.
Mamo, ale ja wracam jeszcze do pracy. Byłam przerażona.
Och, to żaden problem. Lula posiedzi w samochodzie, bardzo to lubi. Jak żył oj-
ciec...
Mamo, nie mam już czasu.
Chciałam tylko powiedzieć, że Lula spokojnie może poczekać na ciebie w samo-
chodzie. Będziesz miała pewność, że nikt nie ukradnie ci lusterek.
14.05. Ja z powrotem w redakcji, Lula w moim samochodzie.
107
14.15. Pewnie teraz zżera tapicerkę. W końcu to służbowy samochód. Boże! Czy
uchyliłam szybę?
14.18. Na parkingu: Lula śpi, szyba uchylona.
15.07. Pewnie już się obudziła i z nudów rwie na strzępy moją nową spódnicę,
którą zostawiłam z tyłu na siedzeniu.
15.10. Na parkingu: Lula śpi, spódnicę mam na sobie.
16.03. Czemu ona tak śpi i śpi? Może chora? Może powinnam natychmiast poje-
chać z nią do weterynarza? Mama nigdy nie wybaczyłaby mi, gdyby Luli stało się coś
złego.
16.05. Wstaję i siadam. Wszyscy się na mnie gapią.
16.15. Nie mogę piąty raz zbiegać na parking. I tak budzę ogólne zainteresowanie.
16.17. Trudno. Niech myślą, że zwariowałam. I tak nie mogę się na niczym skupić.
16.20. Chwała Bogu śpi.
17.30. Ratunku!!! Siedzę na krawężniku i nie wiem, co robić. Lula nie chce mnie
wpuścić do samochodu. Warczy i pokazuje zęby, kiedy się zbliżam. Dlaczego moja
matka nie kupiła ratlerka albo pudla, tylko to wielkie bydlę?
17.47. Bez zmian. Lula w samochodzie, ja na krawężniku.
18.00. Lula zżera największy czekoladowy baton, jaki udało mi się zdobyć w pobli-
skim kiosku, a ja z sercem w piętach siadam za kierownicą.
19.00. Człowiek całe życie się uczy. Moje dzisiejsze cztery odkrycia:
1. Lula lubi czekoladowe batony i jazdę samochodem;
2. Lula lubi moje łóżko;
3. Zbankrutuję na batony, bo nic poza słodyczami na nią nie działa ani łagodna
perswazja (tę przyjmuje wzgardliwym milczeniem), ani stanowcze złaz! (to potrakto-
wała z uwagą, ale się nie zastosowała), ani podniesiony głos (efekt: ostrzegawcze wark-
nięcie). Myślę, że wobec takiej postawy mojej podopiecznej, czeka mnie upojna noc
w fotelu. Jutro z całą pewnością nie zdążę do pracy i nikt na pewno mi nie uwierzy, że
to z powodu psa;
108
4. Lula nie lubi Wacka, a Wacek nie lubi Luli.
Trzy rozkoszne tygodnie dopiero się rozpoczęły!
20.07. Od trzech minut Lula stoi pod drzwiami i szczeka. Czego ona może chcieć,
na litość boską? Wacek wybrał wolność na parapecie po zewnętrznej stronie okna. %7łeby
tylko nie popełnił samobójstwa!
20.09. Aha! Spacer! Psy wychodzą na spacer, a przy okazji załatwiają swoje po-
trzeby fizjologiczne.
20.15. Nigdy nie przypuszczałam, że psy mają tyle siły. Nie mogę pojąć, jak moja
drobna i szczupła mama daje sobie z nią radę. Ledwie zdążyłam wyjść przed klatkę,
Lula zobaczyła kota. Takiego bezpańskiego dachowca. I poniosła jak koń! Co ja mówię
jak rumak ognisty! (Przecież Lula lubi koty! Ha, ha, ha!) W jednej chwili górna po-
łowa mojego ciała poleciała do przodu, a dolna wrosła z zaskoczenia w ziemię. Przede
mną wyłoniła się nieoczekiwanie wielka kałuża pełna brudnej zawiesiny i już widzia-
łam, jak w niej ląduję, gdy nagle poczułam silne szarpnięcie za ramię. I nie było ono
spowodowane przez Lulę. Poczułam coś jeszcze: najnowszą linię zapachową Calvina
Kleina. Yesss! Od dawna nic mnie tak nie zwalało z nóg! No, chyba że za chwilę zrobi
to Lula.
Niechże pani uważa. Głos był wyraznie zirytowany. Psa trzeba trzymać na
krótkiej smyczy.
Obejrzałam się i chyba rozdziawiłam usta. Przede mną stał ten niewiarygodnie
przystojny facet spod trzydziestego czwartego. I był wyraznie na mnie zły!
Przepraszam bąkałam, jakby mi rozum odebrało. To nie mój pies. Muszę
się nim opiekować przez trzy tygodnie i dopiero pierwszy raz wyszłam na spacer pa-
plałam tak przez chwilę, bo nie mogłam oderwać od niego oczu, a oczy miałam już od
paru chwil pełne łez. Aha! Dziękuję, że uratował mnie pan od upadku. Byłabym ko-
bietą upadłą , gdyby nie pan siliłam się na dowcip.
Przyjrzał mi się uważnie, podał chusteczkę, żebym wytarła oczy.
O rany! pomyślałam. Rhett Butler!
On powiedział bardzo spokojnie:
Idę z Brutusem na spacer do parku, bo pies musi się wybiegać. Idzie pani
z nami?
Dopiero teraz zauważyłam, że nie jest sam. Przy jego nodze siedział doberman
i z daleka, dyskretnie obwąchiwał Lulę.
Jasne, że idę! wykrzyknęłam może zbyt radośnie i zbyt głośno, a pomyślałam:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates