[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odbiera się życie mordercy. - Aza stoczyła się po policzku
Romea. - Lecz Bóg w swej mądrości dał ci szansę odkupienia
winy poprzez ratowanie innego życia. Julia potrzebuje twojej
pomocy, mój synu. Idz, i niech Bóg ma cię w swej opiece.
- Szansa odkupienia win? - Romeo ujął srebrny krzyż mnicha i
ucałował go. Odwróciwszy się, spojrzał mi w oczy. - Jeśli mam
zostać banitą, przyjmę do kompanii każdego, kto musi uchodzić z
tego miasta okrutnych waśni. Chodzmy więc uwolnić Julię.
Powiedziawszy to, sięgnął po szpadę Merkurcja.
Mnich pobiegł do swojej izby i napełnił torbę rzeczami, które
jego zdaniem były nam potrzebne.
-Twój list do Julii! Zniknął. Nie mogę go znalezć. Obawiam
się, że zabrali go ludzie Tybalta.
-Jeśli w pałacu Kapuletich przeczytano ten list, już wiedzą, że
kłamałam. Nie należę do ich rodu.
Ojciec Laurenty uchylił frontowych drzwi.
- To tylko jeszcze jeden, dodatkowy powód do nienawiści.
Przemykaliśmy się bocznymi uliczkami jak ścigani
przestępcy, którymi zresztą byliśmy. Romeo niósł torbę, którą
nam wręczył mnich. Mimo jego drobnych kroczków i utykania
Troya, rozwinęliśmy całkiem niezłe tempo. Ale
przy takim stężeniu adrenaliny, krążącej w moich żyłach,
mogłabym nawet pobiec w maratonie. Na szczęście nie
spotkaliśmy żywej duszy, jeśli nie liczyć wyrośniętych,
pięknych, doskonale utrzymanych szesnastowiecznych
szczurów. W drodze wprowadziłam Romea w szczegóły naszego
planu i opowiedziałam mu o miksturze, którą ma wypić Julia. Nie
odezwał się ani słowem. Miałam wrażenie, że jest pogrążony we
własnych myślach. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że słyszał i
rozumiał, co do niego mówiłam.
Tak samo jak w pałacu Montekich, u Kapuletich wrzało jak w
ulu. Ludzie Kapuletich strzegli wejścia. Wymachiwali bronią i
rzucali przekleństwa. Nie bili się pięściami po klatach jak goryle
w zoo, ale prawie tak to wyglądało.
- Zmierć Montekim! - wykrzykiwał któryś z nich, podając
drugiemu krążący wśród nich dzban.
- Romeo zamordował Tybalta! Musi umrzeć! Wrzawa była
coraz głośniejsza. Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie, kiedy do
mnie dotarło, że szykują się na poczciwy, staromodny lincz.
- Ta dziewczyna, która została w mieście, choć miała się
wynieść, też musi umrzeć!
- Tak, Mimi z Mankatanu musi umrzeć!
Wyobrazcie sobie tę scenę, kiedy słyszycie, jak podpici ludzie,
uzbrojeni po zęby, wykrzykują wasze imię, wołając, że macie
umrzeć. Lądując w Weronie, zgubiłam nazwisko i przyczepioną
do niego, gwarantującą wyjątkowe przywileje, etykietkę
 prawnuczka Adelajdy Wallingford". A kiedy hasło  musi
umrzeć" pojawiło się obok mojego imienia, poczułam się
okropnie.
Przemknęliśmy niepostrzeżenie do bocznej fasady pałacu.
Kamienny mur tłumił odgłosy zamieszania. Skrzyn-
ka, na której przedtem wysiadywał chłopiec od kóz, leżała
porzucona. A balkon Julii tonął w świetle księżyca. Na balkonie,
w białej nocnej koszuli, stała Julia we własnej osobie. Niesforne
włosy opadały jej na ramiona. Już miałam ją zawołać, kiedy
Romeo złapał mnie za ramię.
- Kto to jest?
- To Julia - szepnęłam. Romeo położył torbę na ziemi i
ostrożnie podszedł bliżej. W tamtej chwili wiedziałam z
absolutną pewnością, tak jak wiedziałam, że moje serce bije, że
płuca oddychają... Wiedziałam, że za chwilę stanie się coś
niezwykłego.
I stało się.
Aagodny, melancholijny Romeo, surowo traktowany przez
własnych rodziców i niechętnie przez Rozalinę, opłakujący
zabitego przyjaciela i morderstwo, którego dopuścił się w akcie
zemsty, wziął głęboki oddech i nagle ożył. Jakby powietrze pod
tym balkonem zawierało jakiś wyjątkowo wysoki procent tlenu.
Napełnił nim płuca i rozpromienił się. Wydawało mi się, że nagle
zaświecił odbitym księżycowym światłem. Nieobecne, przygasłe
spojrzenie zapłonęło jak w wyniku sprytnej sztuczki,
zastosowanej przez doświadczonego oświetleniowca z teatru
Wallingford. Księżycowe błyski zagrały na brązowych lokach.
Troy i ojciec Laurenty oddychali przecież tym samym
powietrzem, świecił na nich ten sam księżyc, ale żaden z nich nie
promieniał. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z tlenem.
Romeo się zakochał.
- Witaj! - powiedział.
Pod wrażeniem blasku, który roztaczał, Julia wychyliła się
przez barierkę.
- Kim jesteś? Aniołem? - spytała, mrużąc oczy. Można by
pomyśleć, że raziło ją światło księżyca, odbite w ostrzu szpady.
Ale wierzcie mi, to nie było to. Ten chłopak naprawdę roztaczał
blask.
- Nazywam się Romeo - odpowiedział.
Nawet jeśli nie czytaliście Romea i Julii, prawdopodobnie
orientujecie się, jak wygląda scena balkonowa, najsłynniejszy
fragment tej sztuki. W mojej pamięci od razu pojawił się tekst,
który mówiłam na scenie: Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! Lub jeśli tego nie możesz
uczynić, przysiąż wiernym być mojej miłości, A ja przestanę być z
krwi Kapuletów.
- Na co czekasz - szepnął do niego Troy. - Powiedz jej to, co
masz powiedzieć!
Troy, tak jak ja, odgrywał tę scenę w wyobrazni. I tak jak ja,
chciał usłyszeć wersy Szekspira: Lecz cicho! Co za blask strzelił
tam z okna! Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem! Wznijdz,
cudne słońce, zgładz zazdrosną lunę, która aż zbladła z gniewu,
że ty jesteś od niej piękniejsza.
Ale Romeo nie deklamował wersów Szekspira. Prawdę
mówiąc, nie odzywał się wcale przez bardzo długą chwilę.
Panowało pełne niepewności milczenie. Bo Julia też się nie
odzywała. Oparta o balustradę, patrzyła w dół, z nieśmiałym
uśmiechem na ustach.
Szekspir kazał młodym kochankom wygłaszać wymyślne i
efektowne przemowy, ale w tej wersji, w mojej wersji, byli oni
tylko parą nastolatków. Romeo, jeszcze w szoku po
okropnościach tej nocy, i Julia, przerażona tym, co jej przyniesie
jutrzejszy dzień, sami byli zaskoczeni siłą tego przyciągania,
jakie może pojawić się między
dwojgiem ludzi. Stali jak zahipnotyzowani. I zaczynali czuć,
że znaczą więcej dla siebie nawzajem, niż dla nich znaczy
jakakolwiek istota na tym świecie. W końcu ciszę przerwał głos
Julii:
- Dlaczego tu przyszedłeś?
Romeo zbliżył się jeszcze bardziej. Troy, ojciec Lau-renty i ja
skryliśmy się w cieniu jak bezwstydni podsłuchi-wacze.
- %7łeby wywiezć cię z Werony.
- Dokąd mnie zabierzesz?
- Wszędzie, gdzie tylko zechcesz - powiedział i oparł dłonie na
biodrach. - Ale chyba nie zechcesz, żebym cię zawiózł do
klasztoru?
- Za nic w świecie - uśmiechnęła się i wychyliła jeszcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates