[ Pobierz całość w formacie PDF ]

shom. - Chwyciła z wozu worek pełen fig i zaczęła nim
wymachiwać przed nosem Colina. - Pasiecie się tym wszyst-
kim, gdy inni nie mają nawet kromki chleba. - Rzuciła worek
na ziemię. - Fig wam się zachciało, a inni puchną z głodu.
9
%7łmija
Nie macie wstydu. Bądzcie przeklęci, ty i ten twój złodziejski
klan.
Obróciła się na pięcie i odeszła z dumnie uniesioną głową.
Colin powiódł za nią wzrokiem. Co za temperament! Twarz
anioła, język niewyparzony. Prawdziwa córa swego klanu.
Wierna, lojalna, bez reszty oddana rodzinie. Rzadka to już
cnota w Szkocji wystawionej na angielskie zakusy. A ciągłe
wojny klanów ułatwiają tylko Anglikom osiągnięcie celu.
Tak rozmyślał, uznając, że czas już chyba zakończyć mas-
karadę. Powie im, kim jest. Nie zdążył jednak wstać, bo oto
nadbiegł Iain, dzierżąc w dłoni stary miecz.
- Hej ty, wstawaj! - rozkazał. - Pójdziesz tam.  Machnął
mieczem w stronę wielkiej sosny na skraju polany.  Aatwiej
tam będzie cię upilnować.
Colin wstał. Był o dwie głowy wyższy od chłopca, który
z wyraznym wysiłkiem dzwigał ciężki miecz.
- A gdzie twoja pika? - spytał.
Iain speszył się nieco i wzrokiem wskazał na Duncana, który
stał właśnie przy ostatnim wozie i udzielał Seamusowi po-
śpiesznej lekcji posługiwania się piką.
- Seamus wezmie pikę, bo z kuszą mu nie wyszło - wyjaśnił.
- A kto wezmie kuszę?
- Duncan.
Colin zmilczał. Zmiana oręża nie gwarantowała większego
bezpieczeństwa. Czyż to nie Duncan padł jak długi w błoto,
bo  nie trafił" na wóz? Czyż to nie jego gęsi wzięły w jasyr?
Colin zmarszczył tylko czoło, postanawiając nie spuszczać oka
z kuszy. Seamus czy Duncan - lepiej mieć się na baczności.
Zerkając na obu, podszedł do drzewa wskazanego przez
Iaina, który giął się pod ciężarem miecza; w rzeczy samej
ciągnął go po ziemi, bo nie mógł już unieść, i Colin szczerze
mu współczuł. Miecz był tak solidny, że nawet dorosłemu
mężczyznie nie byłoby łatwo.
45
Jill Barnett
- Tutaj? - upewnił się, gdy doszli na miejsce.
Zdyszany Iain kiwnął tylko głową. Gdy jeniec rozsiadł się
pod drzewem, chłopiec odszedł parę kroków, zarzucił sobie
miecz na ramię i zaczął chodzić w tę i we w tę jak strażnik
przy zamkowych wrotach.
W leśnej ciszy wprawne ucho Colina wyłowiło szmer inny
niż szum gałęzi na wietrze. Nie ruszając się, zerknął na prawo
i lewo. Ktoś krył się w gęstwinie. Colin ziewnął, zmienił nieco
pozycję, jakby układał się do snu, i dzięki temu, bez wzbudzania
podejrzeń, mógł omieść wzrokiem miejsce, z którego dobiegł
szmer. W zaroślach błysnęła stał.
Ostrożnie, aby się nie zdradzić, uwolnił ręce z pęt. Udał, że
zasypia, ale pilnie nadsłuchiwał, co się dzieje w zaroślach.
Nie mylił się, bo oto z gęstwiny ktoś się z cicha ku niemu
skradał.
9
%7łmija
4
Chyba się starzejesz, Mungo. Słyszałem cię na co najmniej
sześć kroków - szepnął Colin, obserwując jednocześnie Iaina,
który służbiście, jak prawdziwy wartownik, chodził tam i z po-
wrotem, bacząc na jeńca.
- Dobrze panu mówić. Chciałbym widzieć, jak pan by się
skradał ze strzałą w nodze - dobiegło z krzaków.
Colin z trudem powstrzymał śmiech. Punkt dla Seamusa.
Mungo krył się w lesie ze swoimi ludzmi, gdy chłopak wypuścił
strzałę i... trafił! - Dawno jesteście?
- Już jakiś czas. Z tego, co widzę, to nic panu nie grozi, co
najwyżej może pan ogłuchnąć...
- Chodzi ci o ten instrument?
- Właśnie. Jazgocze, jakby sam diabeł. Już ja dorwę tego
muzykanta.
- Muzykantkę.
- A która to?
- Ta ruda.
- A tak miło wygląda... Czyi to ludzie?
- McNishów.
- A z kuszy, który strzelał?
47
Jill Barnett
- Seamus.
- Nie celował, a trafił, niech go diabli wezmą.
- Mocno cię zranił?
- Eee, nie ma o czym mówić, draśnięcie, ale mnie złości.
Już ja go dopadnę tego... jak mu tam, Seamusa. Więc jak,
przetnę panu pęta i zaczynamy?
Colin nie odpowiedział; patrzył na Grace McNish.
- A więc? - Mungo czekał na rozkaz, lecz Colin dalej
milczał. - Czekają na pana u McNabów. Ma pan być u nich
na święta. Stary Donnell McNab skarży się, że zbyt długo
zwleka pan z odpowiedzią na jego posłanie w sprawie przejęcia
reszty ziem McNishów - przypomniał mu Mungo.
Colin znów zmilczał. Ważył w myślach odpowiedz. Sporo
już zobaczył. Bose stopy, nędzny przyodziewek i wychudzone
ciała, które miał przed oczami, raczej potwierdzały, że to
McNishom dzieje się krzywda, a nie McNabom.
- No cóż - odparł wreszcie. - McNab ma rację, sprawa
przeleżała się już dość długo i czas coś postanowić. Ale jeszcze
nie teraz, nie zaraz.
Mungo nie protestował.
- Jak pan chce - mruknął.
A Colin nie odrywał wzroku od Grace. Myszkowała na
wozach, sprawdzając zawartość skrzyń i worków. Właśnie
otworzyła worek pełen fig, spojrzała na nie tak łakomie, że
Colinowi aż dech zaparło. Patrzył, co dziewczyna zrobi. A ona
westchnęła głęboko, związała wór i wrzuciła z powrotem na
wóz. Nie widział dokładnie, ale wydawało mu się, że w jej
oczach zalśniły łzy.
Pojął, że nie przyszło jej to łatwo. Ledwo się trzymała
z głodu, a jednak nie uszczknęła nic dla siebie, nawet jednej
figi. Wszystko zostawiała dla rodziny, dla klanu.
- Oto moje rozkazy - szepnął po chwili. - Wez ludzi i jedz
do McNabów. Powiedz, że jestem jeszcze w drodze. Rozejrzyj
9
%7łmija
się, pogadaj, spróbuj się dowiedzieć czegoś więcej o sporze
z McNishami, kiedy to się zaczęło i o co poszło.
- A pan?
- Dam sobie radę. Chcę się bliżej przyjrzeć drugiej stronie,
sprawdzić, czy McNab ma rację, skarżąc się na McNishów.
- Chce pan tu z nimi zostać?
- Właśnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • odszkodowanie.xlx.pl
  • © 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates