[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niemcy? Porucznik von Schnauberg, choć nasz wróg, zasłużyłby na miano dobrego . O
pięknie nazwanym Towarzystwie Przez Historię do Przyjazni mówić nawet nie trzeba. Ale
spójrz tu: Renowacja ze środków RFN . Tak więc nie sądz zbyt łatwo...
W milczeniu wróciliśmy do Rosynanta, który posłusznie powiózł nas ku Górze
Zarazy, zwanej także Górą Dżumy...
Minęliśmy skrzydło na wpół rozwalonej bramy i wspięliśmy się na cmentarne
wzgórze odgrodzone siatkowym płotem od wieży ciśnień, na której koronie widać było dziury
po trafiających w nią przed półwieczem pociskach.
Rzecki przysiadł na zmurszałej przygrobnej ławce:
- Teraz poproszę o naszą wilczycę i mapkę pana Okońskiego...
- Po co mapka, rozumiem - skinęła głową Zosia - ale wilczyca ? Myśli pan, że
doprowadzi nas do schowka?
- Młoda damo - głasnął brodę pan Onufry - czyż wilki nie chodzą stadami?
Spotkaliśmy przecież podobne naszemu medalionowi cuda i pod kamieniem w Pareżkach, i
przy drodze na Worławki. Może więc?...
- Zostaw, Zośka, naszego jasnowidza jego jasnym myślom... - przerwałem. - Proszę,
panie Rzecki: mapka i medalion. A my, rebiata, na bok. Czekajmy wezwania...
- Bylebyśmy tylko... - Zośka z wrodzoną sobie zręcznością uchyliła się od smargnięcia
gałązki, którą zamachnął się na nią Zyga.
Pan Onufry pogrążył się już w swoim tajemniczym świecie.
Minęło sporo czasu. Pomagałem właśnie zapalić pewnej staruszce znicz na
zapadającym się w ziemię grobie, gdy usłyszałem ciche wołanie Rzeckiego...
Już byłem przy nim. W sam czas, by usłyszeć, jak Zośka zapewnia go, że nigdy nie
traciła w niego wiary.
- Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki... - zanucił pan Onufry mrużąc
do mnie oko, widać było po nim jednak, że, podobnie jak w poniedziałek w Dzikowie, bardzo
jest wyczerpany.
- I jak poszło, panie Rzecki?! - gorączkował się Zyga.
- Różnie, proszę pana. Oczywiście w części, gdzie są polskie i ukraińskie groby, nie
było czego szukać. Aż się sam dziwię takiemu specowi jak Gensche, że penetrował tę część
cmentarza... A skoro nie ma niczego nas interesującego tam, gdzie są interesujący innych,
czyli zmarli i groby, należało poszukać tam, gdzie z pozoru nic nie ma - szerokim gestem
wskazał cmentarne śmietnisko spadające skarpą na nadrzeczną łąkę.
- To tam! - ucieszyła się Zośka.
- Chwileczkę, młoda damo - przygładził brodę Rzecki. - Tam, ale moje przyrządy -
uniósł wahadełko, a drugą ręką dotknął skroni - dają dziwne odczyty...
- Nie rozumiem - posmutniała dziewczyna.
- Już ci tłumaczę. Otóż wahadełko wsparte pomocą wilczycy wskazuje ten
niepozorny pagórek - wskazał pryzmę uschniętych liści, potrzaskanych lampek i innego
śmiecia. - Ale przed oczyma mojej biednej starej głowy przemyka wataha, czyli stado
wilków. Skąd ich tyle? Skoro dotychczas spotykaliśmy tylko pojedyncze wilczyce ? Cała
wataha na krawędzi pagórka?
- Ee, że też nawalili tego świństwa tyle! - żachnęła się Zośka i rozzłoszczona kopnęła
stertę: - Aaj! A co tu za pręt?!... Wujowie, mam!
Nie bacząc na prawdziwe więzy pokrewieństwa skoczyliśmy do niej... Pochylała się
nad wystającym spod liści prętem, zapewne ogrodzenia dawnego grobu... Szczyt pręta był
wykuty na kształt wilczego łba...
- Dziecinko, dziecinko! - nucił Rzecki, obiegając Zośkę w kółko ze swym
wahadełkiem. A dziewczyna, po raz pierwszy odkąd ją znam, nie obrażała się na nazywanie
jej dzieckiem!
Zresztą, cała nasza trójka w trwożnym milczeniu oczekiwała na zakończenie badań
radiestety. Wreszcie zatrzymał się i charakterystycznym ruchem przetarł czoło:
- Tutaj. Tylko będą potrzebne łopaty.
- Już lecę! - zawołałem.
- Poczekaj! - zatrzymał mnie za rękę Zyga. - Chcesz mieć za chwilę całą miejscową
policję na karku? Aącznie z nadkomisarzem Kwiecińskim? Widzisz, jak tamta staruszka nam
się przygląda?
- Sorry. Masz rację! Chodz więc ze mną powolutku i przyniesiemy tu saperki pod
kurtkami. Zresztą, ta starsza pani chyba zbiera się do odejścia.
Miałem rację! Gdy wróciliśmy cały cmentarz należał do nas! Ale nam zależało tylko
na tym odcinku skarpy. Nie trzeba było kopać głęboko, gdy żelazo zgrzytnęło o kamień.
Starannie, by nie popełnić jakiegoś błędu odsłoniliśmy płytę z piaskowca, do której była
przymocowana tablica z czerwonego marmuru z napisem.
- Dziwny napis jak na nagrobny - szepnął po chwili Rzecki. Tylko: leży, imię i
nazwisko, data śmierci. Ani niemieckiego odpowiednika świętej pamięci czy Ave Maria ,
a był to przecież i za Niemców cmentarz katolicki...
- I takie ułożenie napisu - zastanawiała się Zosia.
- %7łe jesteśmy na właściwym tropie, nie ma dwóch zdań: spójrzcie na te wilcze łebki,
co robią za ozdobne śruby... - dodał Zyga.
Pochyliłem się nad tablicą:
- Brawo, panie Onufry, brawo, Zosiu, i brawo, Zyga. Tylko że ty w nagrodę lub za
karę, żeś utonął przy brzegu przyniesiesz teraz największy śrubokręt z Rosynanta!
- Proszę bardzo. Tylko wytłumacz mi, po co ci to mordercze narzędzie, bo inaczej
może mnie po drodze zabić ciekawość.
- Dobra! - klepnąłem tablicę z szacunkiem może zbyt małym jak na tak szacowne
miejsce. Ale jeśli tablica nie była taką nagrobną na jaką wygładała?... - Pan Onufry odkrył
ten, hm, grób. Zośka zwróciła uwagę na specyficzny kształt napisu. Zyga utwierdził nas w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates