[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Masz w organizmie wystarczające stężenie witaminy C, żeby przez kilka miesięcy
nie musieć się tym martwić uspokoiłem ją. Zresztą możemy poprosić o cebulę do
placków. Najwyżej nam odmówią.
Niezły jest też czosnek zauważył pan Tomasz. Zwłaszcza młody.
Po południu Adman widocznie doszedł do wniosku, że już dość spacerów, zamknął
nas bowiem w domku.
Coś się szykuje zauważyła Zosia. Czuję jakieś napięcie w powietrzu.
E, bzdury mruknął Jacek. Jesteś przywrażliwiona na skutek noszenia tej firanki
na twarzy.
To wcale nie firanka zdenerwowała się ale nawet praktyczny strój.
Faktycznie na coś się zanosi przerwałem im patrząc przez okno.
Coś poważnego? zapytał pan Tomasz.
Na to wygląda. Patrzą na wschód i trzymają broń w pogotowiu. Nosili też jakieś
butelki. Może z koktajlami Mołotowa.
Czyżby ktoś ich wytropił?
Nie wiem. Gdyby poczuli się zagrożeni, pewnie uciekliby do Turcji albo raczej do
Azerbejdżanu.
Tam pewnie nie lubią Kurdów.
Racja. Z drugiej strony na prezydenta wybrali byłego pierwszego
sekretarza...
Nieoczekiwanie na skraju wsi wybuchła gwałtowna palba karabinowa. Odpowiedziały
jej dalsze wystrzały.
Wolność? zaciekawiła się Zosia. Wojsko atakuje to gniazdo żmij.
Nie. To nie brzmi jak wymiana ognia. Połóżcie się na ziemi.
Leżeliśmy i słuchaliśmy. Wystrzały zbliżały się. Wyjrzałem ostrożnie. Do wsi wjechał
spory oddział na dwu zdezelowanych studebakerach, pamiętających jeszcze chyba drugą
wojnę światową. Mężczyzni zeskakiwali z pojazdów i witali się z miejscowymi. Z
kałasznikowów poleciały w niebo długie serie na wiwat.
Mamy problem powiedziałem. Przyjechało uzupełnienie. Wieczorem po kolacji
Kurdowie urządzili sobie zabawę połączoną ze strzelaniem z kałasznikowów na wiwat.
Gdyby nie byli muzułmanami, byłaby szansa, że się pochleją i posną zauważył
melancholijnie Pan Samochodzik. A tak, niestety nic z tego...
Obserwowałem bawiących się. Tańczyli i pociągali z butelek jakiś płyn.
Chyba jednak piją alkohol zauważyłem.
Niemożliwe zaprotestował szef. Przecież islam zabrania. Palnął się w głowę aż
zadudniło.
To nie muzułmanie. To komuniści.
Właśnie powiedziałem komuniści. Mogą pić i korzystają. Wszedł Adman. Był
już trochę zawiany.
Słuchajcie, drodzy zakładnicy powiedział. Dziś świętujemy powrót do domu.
Nie chcę, żebyście zwiali. Dlatego... rzucił nam na ziemię cztery pary kajdanek. Skuł nas
nawzajem nadgarstkami, a ostatnią parę przypiął do solidnie wpuszczonego w ścianę
metalowego kółka.
Minęły dwie godziny. Sądząc po nasilającej się ilości strzałów zabawa była bardzo
wesoła.
Dobra odezwałem się. Nie ma się co zasiadywać.
Co chcesz przez to powiedzieć? zdziwił się szef.
Wlejemy.
Jak? Zosia potrząsnęła łańcuszkiem.
Wyjąłem z jej czarczafu agrafkę i po piętnastu minutach poodpinałem kajdanki.
Dogonią nas zauważył ponuro Pan Samochodzik.
Spokojna głowa uśmiechnąłem się. Przecież nie będziemy uciekali na piechotę.
Podszedłem do wychodka i jednym kopnięciem rozwaliłem jego ściankę wykonaną z
kiepskiej tektury.
Droga do wolności stoi otworem. Zabieramy wszystko co może nam się przydać...
Nie było tego dużo: plecak szefa i nasze pledy. Wieś spała. Przemknąłem się na
główny plac. Przybysze i tubylcy leżeli zalani tu i ówdzie. Ogniska przygasły. Broń i
pozrzucane mundury poniewierały się wokoło. Gdyby armia turecka wpadła tej nocy na
pomysł kilkukilometrowego wypadu na irańską stronę, mogłaby wyeliminować cały oddział.
Adman zalany w trupa spoczywał malowniczo na wyciągniętym przed dom dywanie.
Obok niego stały dwie flaszki po bimbrze i zatłuszczony talerz. Ogryzione baranie udo
trzymał jeszcze w ręce. Miałem ochotę złamać mu nogę albo w inny sposób unieszkodliwić,
żeby jakiś czas nie mógł nas ścigać, ale nie odważyłem się. To byłoby zbyt ryzykowne.
Przekradłem się do dwóch ciężarówek. Podniosłem pokrywy i odkręciłem kurki
olejowe. Do każdego silnika wsypałem garść ulicznego pyłu. Podniosłem z ziemi automat i
dwa pistolety. Szef, Zosia i Jacek czekali tam, gdzie ich zostawiłem. Na widok broni Pan
Samochodzik skrzywił się.
Nie lubię używać broni, ale może się przydać powiedziałem.
Przekradliśmy się do szop. Pilnował ich jeden z ludzi Admana. Pilnował to może zbyt
wiele powiedziane, spał bowiem jak zabity, tuląc do siebie butelkę z mętną zawartością. Po
zapachu poznałem bimber z ziemniaków. Osiodłałem szybko cztery wielbłądy i
wyprowadziłem je przed szopę. Nie znałem odpowiedniego słowa, ale po chwili położyły się
posłusznie. Wsiedliśmy na nie i podniosły się. Ruszyłem przodem.
ROZDZIAA SZESNASTY
POZCIG " MOJE PO%7Å‚EGNANIE Z PANEM TOMASZEM "
POTYCZKA NA SZLAKU " PERTRAKTACJE " PRAWO STEPU
" TRZSIENIE ZIEMI " TYSIC DOLARÓW NAGRODY ZA
MNIE " ORMIANIN GUS
Niebo nad nami było cudownie wygwieżdżone. Wielbłąd idąc potwornie kołysał, bił
od niego silny zapach zwierzęcia. Woń przywodziła mi ma myśl oborę pełną krów. Może
nawet zbyt pełną.
No i jak wam się jedzie? zapytałem towarzyszy.
Trzęsie jęknął szef. Ale na szczęście idzie tam gdzie go kieruję. A dokąd
jedziemy?
W stronę Małego Araratu machnąłem ręką. Ośnieżony szczyt leżący jakieś
dwadzieścia kilometrów od nas lśnił cudownym blaskiem.
Okrążymy górę od południa i wyjedziemy od razu na łagodniejsze zbocza.
Nigdy w życiu nie kradłem wielbłądów powiedział Jacek. Co oni pili?
Bimber z kartofli wyjaśniłem. Sami widzicie, jak zdradliwy jest alkohol.
Właśnie tracą osiemdziesiąt tysięcy dolarów. Nie licząc czterech wielbłądów, siodeł i honoru.
Mogliśmy na tym zarobić porywając Admana. Był zalany w trupa, ale to trochę ryzykowne. A
co do kradzieży wielbłądów, to u większości plemion koczujących dają za to kulkę w głowę,
więc lepiej nie nabieraj wprawy.
Widząc, że oswoili się już z jazdą popędziłem swego wierzchowca. Ruszyliśmy
szybciej. Góry powoli zbliżały się. Wreszcie teren zaczął się wznosić. Odnalezliśmy trakt
ubity tysiącami wielbłądzich racic, biegnący w interesującym nas kierunku. Wyjechaliśmy na
spore wzniesienie. Obejrzałem się i podniosłem lornetkę do oczu. Odnalazłem wioskę.
Przypatrzyłem się uważniej. Między domami biegali ludzie.
Zorientowali się, że nas nie ma powiedziałem cicho. Teraz nie wolno nam się
zatrzymywać. Zarżną swoje wielbłądy, byle tylko nas dogonić. Zostało im chyba sześć
zwierząt. Starałem się wybrać dla nas najlepsze, ałe nie jestem znawcą. Mamy sporą
przewagę, ale mogą zechcieć gonić nas do skutku. Z pewnością są uzbrojeni i granica ich nie
zatrzyma.
Może to zrobi turecka armia mruknął pan Tomasz. Tylko trzeba się dostać do
Turcji.
Ruszyliśmy szybciej. Po dwu godzinach usłyszałem odległy jeszcze tętent pogoni.
Podałem pistolet panu Tomaszowi.
Odbezpieczony powiedziałem cicho.
Rozumiem odpowiedział. Drugi chciał wziąć Jacek.
W twoim wieku strzelać do ludzi? ostudziłem go.
Ale... Będę celował w wielbłądy.
Dałem mu pistolet. Sam odbezpieczyłem karabin. Gnaliśmy bardzo szybko, a
posłuszne zwierzęta niosły nas na swoich grzbietach. Szlak zakręcał ku południowi.
Zamyśliłem się. Młodzież odjechała daleko do przodu. Zrównałem się z wielbłądem Pana
Samochodzika.
Jedzcie rozkazałem. Zostanę i zatrzymam ich. Szef popatrzył mi w oczy.
Pawle...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coÅ› siÄ™ w niej zmieniÅ‚o, zmieniÅ‚o i zmieniaÅ‚o nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates