[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyścinał, część zagarnął i uwolnił podjazd sprzed przemocy.
Lecz nie mógł powstrzymać zdziwienia widząc ich robotę gdyż istotnie,
po desperacku się bijąc, naszatkowali ludzi jak kapusty.
Już chyba i aniołowie nie potykaliby się grzeczniej rzekł.
Za czym wrócili radośnie do obozu.
Ale choć świt uczynił się, nim dojechali, nie poszli spać, a to od wielkiej
uciechy i dlatego, że poczęto ich zaraz częstować. Oni zaś jedli i pili wysła-
wiając jeden drugiego i słuchając pana Zagłoby, który coś skromnie o Ter-
mopilach wspominał.
73
Aż gdy już dobrze podpili, pan Portanty przyłożył nagle palec do ust i
rzekł:
Ba, a nasz parol? Jakoż z nim będzie?
Parol? Zjadł go nieprzyjaciel.
I trochę mu niezdrowo dodał Zagłoba.
A wtem pan Pluta, który się pokrzepił lepiej od innych, począł uderzać się
dłońmi po piersiach, aż rozległo się w izbie i wołać żałosnym głosem:
Ja na stare lata miałbym Kainem zostać i rozlewać niewinną krew Abla?
na stare lata? ja? Pluta?
I zawył wielkim płaczem, co usłyszawszy inni, kiedy bo nie rykną aż lu-
dzie spod innych chorągwi zaczęli ich otaczać, ciekawi, co im się mogło wy-
darzyć.
Tymczasem powstał pan Zagłoba i podniósłszy z niezmierną powagą gar-
niec miodu rzekł:
Komilitoni moi, dzieci eiusdem matris! Dwa jeno słowa powiem, ale kiep,
kto mi nie przywtórzy: K o c h a j m y s i ę!
Kochajmy się! powtórzyły wszystkie usta.
A w tejże chwili na rogach majdanu poczęto trąbić nie przez musztuk,
ale rozgłośnie, jak czyniono zwykle przed wielką bitwą.
74
Z KURZEM KRWI BRATNIEJ...
Ksiądz Kamiński, za młodych lat żołnierz i kawaler wielkiej fantazji, sie-
dział pod starość w Uszycy i parafię restaurował. Ale że kościół był w zglisz-
czach; a parafian brakło, zajeżdżał ów proboszcz bez owieczek do Chreptiowa
i po całych tygodniach tam przesiadując rycerstwo pobożnymi naukami bu-
dował.
Wysłuchawszy więc z uwagą opowieści pana Muszalskiego, w kilka wie-
czorów pózniej tak ozwał się do zgromadzonych:
Lubiłem ja zawsze słuchać takowych opowiadań, w których żałosne
przygody szczęśliwy swój koniec mają, gdyż widoczna z nich, że kogo boża
ręka piastuje, tego z łowczych obieży wyzuć każdego czasu potrafi i choćby z
Krymu pod spokojny dach zaprowadzi.
Dlatego niech każdy z waściów raz na zawsze to sobie zakonotuje, iż dla
Pana Boga nie masz nic niepodobnego, i niechże w najcięższych nawet ter-
minach ufności w Jego miłosierdzie nie traci.
Ot, co jest!
Chwali się to panu Muszalskiemu, że prostego człeka braterską miłością
pokochał. Przykład tego dał nam sam Zbawiciel, który, z królewskiej krwi
pochodząc, przecie prostaków kochał, wielu z nich apostołami mianował i do
promocji im dopomógł, tak że owi teraz w senacie niebieskim zasiadają.
Lecz co inszego jest miłość prywatna, a co inszego generalna jednej nacji
ku drugiej, którą to generalną Pan nasz Zbawiciel nie mniej pilnie obserwo-
wać nakazał. A gdzie ona? Kiedy, człeku, rozglądniesz się po świecie, to taka
wszędy zawziętość w sercach, jakoby ludzie diabelskich, nie boskich przyka-
zań słuchali.
Mój jegomość odrzekł pan Zagłoba trudno nas przekonasz, abyśmy
Turczyna, Tatara lub innych barbarów miłować mieli, którymi i sam Pan Bog
zgoła brzydzić się musi.
Do tego ja waści nie namawiam, jeno to utrzymuję, że dzieci eiusdem
matris kochać się powinny, a owóż zamiast tego od chmielnicczyzny, czyli od
trzydziestu lat, wszystkie te kraje z krwi nie osychają.
A z czyjej winy?
Kto się pierwszy do niej przyzna, temu pierwszemu Bóg ją odpuści.
Jegomość dziś szatki duchowne nosisz, a za młodu bijałeś rebelizantów,
jakośmy słyszeli, wcale niezgorzej...
Bijałem, bom był powinien, jako żołnierz, i nie to mój grzech, ale to, żem
ich przy tym jako zarazy nienawidził. Miałem swoje prywatne racje, o któ-
rych nie będę wspominał, bo to dawne czasy i rany owe zaschły. W tym się
kajam, żem nad powinność czynił. Miałem pod swoją komendą sto ludzi z
chorągwi pana Niewodowskiego i często luzem chodząc z nimim palił, ścinał,
75
wieszał... Waszmościowie wiecie, jakie to były czasy. Palili i ścinali Tatarzy,
przez Chmiela na pomoc wezwani, paliliśmy i ścinali my. Kozactwo też wodę
a zicmię tylko wszędy zostawiało, gorszych jeszcze dopuszczając się od nas i
od Tatarów okrucieństw. Nie masz nic straszniejszego nad wojnę domową...
Co to były za czasy, tego nikt nie wypowie, dość że my i oni byliśmy do psów
wściekłych niż do ludzi podobniejsi... Raz dano znać do naszej komendy, że
hultajstwo pana Rusieckiego w jego fortalicji oblega. Posłano mnie z moimi
ludzmi na ratunek. Przyszedłem za pózno. Fortalicja była już z ziemią zrów-
nana. Napadłem jednak na chłopstwo pijane i znacznie wyciąłem, część się
tylko w zbożu zataiła; tych kazałem żywcem brać, by ich dla przykładu ob-
wiesić. Ale gdzie? Aatwiej było zamierzyć, niż dokonać: w całej wsi nie zostało
ani jednego budynku, ani jednego drzewa, nawet hryćkowe grusze na mie-
dzach samotnie stające były pościnane. Nie miałem czasu szubienicy sta-
wiać; lasu też, jako to w kraju stepowym, nigdzie w pobliżu. Co robić? Biorę
ja moich jeńców i idę. Już też przecie znajdę gdzie jaki dębczak rosochaty.
Idę milę, idę dwie step i step, choć kulą potoczyć. Trafiamy wreszcie na
ślady jakiejś wioski, było to pod wieczór; patrzę, oglądam się: tu i owdzie
kupa węgli, a zresztą siwy popiół; znowu nic! Na wzgórku maluchnym krzyż
przecie został, duży, dębowy, niedawno widać uczyniony, bo drzewo nic jesz-
cze nie sczerniało i świeciło się przy zorzy, jakoby z ognia. Chrystus był na
nim z blachy wydęty i tak właśnie pomalowany, żc dopiero z boku zaszedłszy
i cienkość blachy widząc poznałeś, iż nie prawdziwe ciało wisi; ale z przodu
twarz miał jakoby żywą, od boleści jeno nieco przybladłą, i cierniową koronę,
i oczy do góry podniesione z okrutnym smutkiem i żałością. Gdym tedy uj-
rzał ów krzyż, mignęła mi przez głowę myśl: Ot drzewo, inszego nie masz
alem się zaraz zląkł. W imię Ojca i Syna! Na krzyżu ich nie będę wieszał! Ale
rozumiałem, że ucieszę oczy Chrystusowe, gdy w jego obliczności każę tych,
którzy tyle krwi niewinnej przelali, pościnać, i mówię tak:
Panie miły, niechże Ci się zdaje, że to owi %7łydowinowie, którzy Ciebie na
krzyż przybili, bo ci od nich nie lepsi.
Wtem kazałem ich po jednemu porywać, na mogiłkę pod krzyż podprowa-
dzać i ścinać. Byli między nimi starzy, siwi chłopi i pacholęta. Pierwszy tedy,
którego przyprowadzono, mówi:
Przez mękę Pańską, przez tego Chrystusa, pomiłuj, panie!
A ja na to:
Po szyi go!
Dragon ciął i ściął...
Przyprowadzono drugiego, ten to samo:
Przez tego Chrystusa miłosiernego, pomiłuj!
A ja znów:
Po szyi go!
To samo z trzecim, czwartym, piątym; było ich czternastu; a każdy mnie
przez Chrystusa zaklinał... Już i zorze zgasły, gdyśmy skończyli. Kazałem ich
położyć kręgiem koło stóp krzyża... Głupi! Myślałem, że tym widokiem Syna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 ...coś się w niej zmieniło, zmieniło i zmieniało nadal. - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates